Mężczyźni mojego życia: wybory, których nie da się cofnąć
– Znowu wróciłeś pijany, Michał! – krzyknęłam, czując jak głos drży mi ze złości i rozpaczy. Stałam w kuchni, oparta o blat, a w dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. Michał spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. – Przecież miałeś być dzisiaj na wywiadówce u Zuzi…
W tej chwili wszystko we mnie pękło. Przez lata próbowałam być tą silną, wyrozumiałą żoną. Przymknąć oko na jego słabości, tłumaczyć przed córką, dlaczego tata znowu śpi na kanapie. Ale tamtego wieczoru poczułam, że nie dam już rady. Zuzia zamknęła się w swoim pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Czy to jest życie, o którym marzyłam?”
Michała poznałam na studiach w Krakowie. Był wtedy pełen energii, miał wielkie plany i mówił, że świat stoi przed nami otworem. Zakochałam się w nim bez pamięci – w jego śmiechu, spontaniczności, tym, jak potrafił rozbawić całą grupę przyjaciół. Wydawało mi się, że razem możemy wszystko. Po ślubie szybko przyszła codzienność: kredyt na mieszkanie w Nowej Hucie, praca w szkole, narodziny Zuzi. Michał coraz częściej wracał późno, coraz częściej z butelką w ręku. Ja próbowałam ratować naszą rodzinę – rozmowami, terapią, prośbami. On tylko obiecywał poprawę.
Pewnego dnia w szkole pojawił się nowy nauczyciel matematyki – Paweł. Był spokojny, cichy, zawsze uprzejmy. Z początku nie zwracałam na niego uwagi. Ale kiedy po raz kolejny płakałam w pokoju nauczycielskim po kłótni z Michałem przez telefon, Paweł po prostu usiadł obok i podał mi chusteczkę. – Jeśli chcesz pogadać… – powiedział cicho. I tak zaczęły się nasze rozmowy.
Paweł był zupełnie inny niż Michał. Słuchał mnie uważnie, nie oceniał. Opowiadał o swoim dzieciństwie na Podlasiu, o tym jak opiekował się chorą matką i jak bardzo boi się samotności. Z czasem zaczęliśmy spotykać się poza szkołą – najpierw na kawie, potem na długich spacerach po Plantach. Czułam się przy nim bezpieczna i akceptowana. Ale za każdym razem, gdy wracałam do domu i widziałam śpiącą Zuzię albo Michała z pustym wzrokiem przed telewizorem, czułam wyrzuty sumienia.
– Mamo, dlaczego tata jest taki smutny? – zapytała mnie kiedyś Zuzia.
– Bo czasem dorośli mają swoje problemy – odpowiedziałam wymijająco.
Ale wiedziałam, że to nieprawda. To ja byłam nieszczęśliwa i to ja nie miałam odwagi niczego zmienić.
W końcu Paweł wyznał mi miłość. Stało się to podczas szkolnej wycieczki do Zakopanego. Siedzieliśmy wieczorem przy ognisku z uczniami i innymi nauczycielami. Gdy wszyscy poszli spać, zostaliśmy tylko we dwoje.
– Aniu… – powiedział cicho. – Wiem, że masz rodzinę i nie chcę cię ranić. Ale muszę ci powiedzieć… kocham cię.
Poczułam wtedy coś dziwnego – ulgę i strach jednocześnie. Ulgę, bo ktoś mnie zauważył i pokochał taką, jaka jestem. Strach – bo wiedziałam, że jeśli pójdę za tym uczuciem, wszystko się zmieni.
Przez kilka tygodni żyłam w zawieszeniu. Michał coraz bardziej pogrążał się w swoim świecie, a ja coraz częściej myślałam o Pawle. W końcu podjęłam decyzję – powiedziałam Michałowi o wszystkim.
– Odchodzę – powiedziałam pewnego wieczoru. – Już dłużej nie mogę tak żyć.
Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Przecież mamy dziecko! – krzyknął.
– Właśnie dlatego muszę odejść – odpowiedziałam cicho.
Rozwód był koszmarem. Rodzina Michała obwiniała mnie o wszystko. Moja mama płakała i powtarzała: „Co ludzie powiedzą?” Zuzia zamknęła się jeszcze bardziej w sobie i przez długi czas nie chciała ze mną rozmawiać.
Z Pawłem zamieszkaliśmy razem po roku od rozwodu. Myślałam, że teraz wszystko się ułoży – że będę szczęśliwa jak nigdy dotąd. Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Paweł okazał się bardzo zamknięty w sobie, nie potrafił dogadać się z Zuzią, a jego lęk przed samotnością sprawiał, że stawał się zaborczy i zazdrosny o każdy mój kontakt z byłym mężem czy przyjaciółkami.
Któregoś dnia wróciłam do domu później niż zwykle – byłam u lekarza z Zuzią.
– Gdzie byłaś? Dlaczego nie odbierałaś telefonu? – zapytał Paweł z wyrzutem.
– Przecież mówiłam ci rano…
– Zawsze masz jakieś wymówki!
Zrozumiałam wtedy, że uciekając od jednego więzienia, wpadłam w drugie.
Po dwóch latach rozstaliśmy się bez wielkich scen. Paweł wyprowadził się do innego miasta. Ja zostałam sama z Zuzią i poczuciem porażki.
Przez kilka miesięcy żyłam jak automat: praca-dom-sklep-praca. Zuzia dorastała szybciej niż powinna; była zamknięta w sobie i coraz częściej słyszałam od wychowawczyni w szkole: „Pani Aniu, może warto porozmawiać z psychologiem?” Czułam się winna za wszystko: za rozwód, za Pawła, za to że nie potrafię być dobrą matką.
Wtedy pojawił się Adam – ojciec jednej z koleżanek Zuzi ze szkoły. Poznałyśmy się na wywiadówce; on był wdowcem od kilku lat. Z początku rozmawialiśmy tylko o dzieciach i szkole. Potem zaczęliśmy spotykać się na kawie po pracy.
Adam był spokojny i dojrzały; miał za sobą swoje tragedie i nie oczekiwał ode mnie niczego poza szczerością. To przy nim nauczyłam się znów śmiać i cieszyć drobiazgami: wspólnym obiadem w niedzielę, spacerem po parku Jordana czy wieczornym oglądaniem filmów z dziećmi.
Ale nawet wtedy nie potrafiłam uwolnić się od poczucia winy i lęku przed kolejnym rozczarowaniem. Czasem budziłam się w nocy i myślałam: „Czy to już koniec mojej historii? Czy jeszcze kiedyś będę naprawdę szczęśliwa?”
Dziś mam 42 lata i patrzę na swoje życie jak na serię wyborów – czasem dobrych, częściej złych lub po prostu trudnych. Każdy z tych mężczyzn był innym lustrem: Michał pokazał mi moje złudzenia i granice cierpliwości; Paweł – moją potrzebę bycia kochaną; Adam – siłę codziennych drobiazgów i zwyczajnej bliskości.
Czasem pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy szczęście to kwestia wyboru czy przypadku? Czy można naprawdę zacząć od nowa?
A Wy? Czy mieliście odwagę wybrać siebie zamiast cudzych oczekiwań?