„Powinnam była to przewidzieć, gdy zobaczyłam, jak synowa mnie traktuje” – wyznanie teściowej po spisaniu testamentu

— Alicjo, czy ty naprawdę to zrobiłaś? — głos Zofii drżał z niedowierzania, gdy stawiała filiżankę na stole. Zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z ciężarem mojej decyzji. Siedziałyśmy w ciasnej kuchni u Hani, jak co środę, ale dziś atmosfera była inna. Czułam na sobie spojrzenia przyjaciółek, czekających na wyjaśnienia.

Wróciłam właśnie od notariusza. W dłoni ściskałam kopertę z testamentem. To nie była pochopna decyzja. Ostatnie miesiące były dla mnie jak powolne rozdzieranie serca. Wszystko zaczęło się niewinnie — od drobnych uszczypliwości ze strony mojej synowej, Magdy. Najpierw przestała zapraszać mnie na rodzinne obiady. Potem zaczęła unikać rozmów, a kiedy już musiała coś powiedzieć, jej ton był lodowaty.

— Mamo, Magda jest zmęczona — tłumaczył mój syn, Tomek, kiedy próbowałam z nim o tym porozmawiać. — Praca, dzieci… Nie bierz tego do siebie.

Ale jak miałam nie brać? Przecież byłam babcią ich dzieci, matką Tomka. Zawsze starałam się być pomocna — odbierałam wnuki z przedszkola, gotowałam obiady, nawet sprzątałam po nich mieszkanie, gdy byli w pracy. Nigdy nie narzekałam. A jednak czułam się coraz bardziej niechciana.

Najgorsze przyszło w zeszłe święta Bożego Narodzenia. Przyjechałam z makowcem i prezentami dla wnuków. Magda otworzyła drzwi i spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła listonosza z rachunkiem.

— O, przyszła pani Alicja — powiedziała chłodno. — Dzieci są u koleżanki. Tomek zaraz wróci.

Pani Alicja. Nie „mamo”, nie „babciu”. Poczułam się jak intruz. Usiadłam w kuchni i czekałam na syna. Magda krzątała się po mieszkaniu, nie odzywając się ani słowem. Kiedy Tomek wrócił, atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

— Mamo, może następnym razem zadzwonisz wcześniej? — zapytał cicho.

Zadzwonię wcześniej? Przecież zawsze byłam mile widziana! Przynajmniej tak mi się wydawało…

Od tamtej pory coraz rzadziej widywałam wnuki. Magda zawsze miała wymówkę: zajęcia dodatkowe, choroba, wyjazd do teściów (tych drugich). Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet mój ogród przestał mnie cieszyć.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Magdą w cztery oczy.

— Magdo, czy coś się stało? — zapytałam pewnego popołudnia, kiedy odebrałam wnuki i czekałyśmy razem na Tomka.

Spojrzała na mnie z irytacją.

— Pani Alicjo, ja naprawdę nie mam czasu na takie rozmowy. Proszę nie wtrącać się w nasze życie.

Zatkało mnie. Wróciłam do domu i długo płakałam. Przewracałam w głowie każde słowo, każdy gest. Może rzeczywiście byłam zbyt nachalna? Może powinnam się wycofać?

Wtedy zadzwoniła do mnie Hania.

— Alicjo, musisz pomyśleć o sobie. Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię tak traktował — powiedziała stanowczo.

To ona podsunęła mi myśl o testamencie. — Nie chodzi o pieniądze — tłumaczyła — ale o to, żeby twoja rodzina zrozumiała, że masz swoje granice.

Długo się wahałam. Ale kiedy kolejny raz usłyszałam od Tomka: „Mamo, nie przesadzaj”, poczułam, że muszę coś zrobić dla siebie.

U notariusza czułam się jak bohaterka taniego serialu. Ale kiedy podpisałam dokumenty i wyszłam na ulicę, poczułam ulgę. Może pierwszy raz od lat miałam poczucie kontroli nad własnym życiem.

Teraz siedziałam z przyjaciółkami i opowiadałam im wszystko od początku.

— I co teraz? — zapytała Zofia.

— Teraz… teraz muszę powiedzieć o tym Tomkowi — odpowiedziałam drżącym głosem.

Wieczorem zadzwoniłam do syna.

— Tomek, chciałabym z tobą porozmawiać. Sam na sam.

Spotkaliśmy się następnego dnia w moim mieszkaniu. Był spięty.

— Co się stało?

— Tomek… Spisałam testament — powiedziałam bez ogródek.

Zbladł.

— Mamo… przecież jesteś zdrowa…

— To nie o zdrowie chodzi. Chciałabym tylko, żebyś wiedział… że czuję się coraz bardziej obca w waszej rodzinie. Że Magda mnie unika, a ty… ty nie stajesz po mojej stronie.

Tomek spuścił głowę.

— Mamo… Ja nie wiedziałem… Magda mówiła, że jesteś zbyt nachalna…

— A ty jej uwierzyłeś?

Milczał długo.

— Przepraszam — wyszeptał w końcu. — Chyba za bardzo chciałem mieć święty spokój…

Rozpłakałam się. On też miał łzy w oczach.

Kilka dni później zadzwoniła Magda.

— Pani Alicjo… Czy możemy porozmawiać?

Spotkałyśmy się w kawiarni. Była spięta i wyraźnie zdenerwowana.

— Chciałam przeprosić… Może rzeczywiście byłam dla pani zbyt ostra… Ale ja też czułam się osaczona…

Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu podałyśmy sobie ręce.

Nie wiem jeszcze, czy wszystko uda się naprawić. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę i zawalczyć o siebie — nawet jeśli to boli.

Czy można odbudować rodzinne więzi po tylu latach niedomówień? Czy warto ryzykować wszystko dla odrobiny szacunku i miłości? Może każda z nas powinna czasem zapytać samą siebie: ile jestem warta we własnych oczach?