„Moja mama chce zamieszkać z nami na rok, bo poprosiłam ją o pomoc z dzieckiem. Czy to naprawdę konieczne?”

— Mamo, czy mogłabyś przyjechać na kilka dni, kiedy urodzi się mały? — zapytałam przez telefon, ściskając słuchawkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W tle słyszałam znajome odgłosy kuchni w naszym domu w Radomiu: bulgot czajnika, szuranie krzesła.

— Oczywiście, kochanie! — odpowiedziała mama z entuzjazmem, ale zaraz potem dodała coś, co sprawiło, że serce mi zamarło. — Wiesz co, z tatą myśleliśmy… Może zamieszkamy u was na rok? Będziemy mogli ci pomóc, a i wnuka poznamy lepiej.

Zaniemówiłam. Rok? Przecież nawet nie rozmawialiśmy o tym z Michałem! On ledwo toleruje weekendowe wizyty moich rodziców, a co dopiero ich obecność przez dwanaście miesięcy pod naszym dachem.

Osiem miesięcy temu byłam szczęśliwa. Po ślubie z Michałem przeprowadziłam się do Wrocławia. Nowe miasto, nowe życie, nowe szanse. Tylko rodzina została daleko. Zawsze miałam z rodzicami dobre relacje, ale odległość zrobiła swoje – widujemy się rzadko, głównie przez święta i wakacje. Teraz jednak, kiedy jestem w ósmym miesiącu ciąży i coraz bardziej przeraża mnie wizja samotności po porodzie, poczułam, że potrzebuję mamy bardziej niż kiedykolwiek.

Ale czy to znaczy, że muszę oddać im swoje życie na rok?

Wieczorem powiedziałam o wszystkim Michałowi. Siedział przy komputerze, jak zwykle zmęczony po pracy.

— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Moi rodzice chcą zamieszkać z nami na rok po narodzinach małego.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Żartujesz? Przecież ledwo się tu mieścimy we dwójkę! A twój ojciec… On nawet nie lubi naszego psa!

— Wiem… Ale ja się boję. Nie wiem, czy dam sobie radę sama. Ty pracujesz całymi dniami…

— Może twoja mama mogłaby przyjechać na dwa tygodnie? — zaproponował ostrożnie. — Ale rok? To przesada.

Poczułam się rozdarta. Z jednej strony pragnęłam wsparcia mamy – jej ciepła, doświadczenia, tego poczucia bezpieczeństwa, które dawała mi przez całe dzieciństwo. Z drugiej strony wiedziałam, że obecność rodziców na tak długo może zniszczyć naszą młodą rodzinę.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

— Kochanie, rozmawiałam już z tatą. Możemy przyjechać zaraz po porodzie. Tata nawet znalazł już ogłoszenia o pracy w twoim mieście!

— Mamo… — przerwałam jej cicho. — To nie takie proste. Michał nie jest przekonany do tego pomysłu…

— Ale przecież sama prosiłaś o pomoc! — jej głos nagle stał się twardszy. — Myślisz, że damy radę dojeżdżać co tydzień przez pół Polski? Chcemy być blisko wnuka!

Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że dla nich to też ogromna zmiana – zostawić dom, znajomych, swoje życie. Ale czy ja muszę być tą osobą, która zdecyduje za wszystkich?

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Michał chodził naburmuszony, unikał rozmów o moich rodzicach. Ja płakałam po nocach ze strachu przed samotnością i poczuciem winy wobec męża.

W końcu zadzwoniła teściowa.

— Kasiu, słyszałam od Michała o tej sytuacji… Wiesz, ja też mogę ci pomóc przy dziecku. Nie musisz sprowadzać rodziców na cały rok.

— Dziękuję… Ale to nie to samo — odpowiedziałam szczerze. — Potrzebuję mamy.

Teściowa milczała przez chwilę.

— Rozumiem cię. Ale pamiętaj, że wasze małżeństwo też jest ważne.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę chodzi tylko o pomoc? A może moi rodzice chcą uciec od własnej samotności? Może boją się starości w pustym domu?

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy jeszcze raz.

— Mamo… Musimy porozmawiać szczerze. Boję się zostać sama z dzieckiem, ale też boję się stracić Michała. Nie wiem, jak to wszystko pogodzić.

Mama westchnęła ciężko.

— Kasiu… My też się boimy. Twój tata coraz częściej mówi o emeryturze, ja czuję się niepotrzebna… Chcemy być blisko ciebie i wnuka. Ale jeśli to za dużo…

Popłakałyśmy się obie przez telefon.

Ostatecznie ustaliliśmy kompromis: rodzice przyjadą na trzy tygodnie po porodzie i pomogą mi w najtrudniejszym czasie. Potem wrócą do siebie i będziemy widywać się częściej niż dotąd – może raz w miesiącu na weekendy.

Ale wciąż czuję ciężar tej decyzji. Czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą córką i dobrą żoną jednocześnie? Jak wy radzicie sobie z takimi dylematami?

Może nie ma idealnych rozwiązań… Może każda rodzina musi znaleźć własną drogę przez ten gąszcz emocji i oczekiwań?

Czasem zastanawiam się: czy można mieć wszystko – wsparcie rodziców i szczęśliwe małżeństwo – czy zawsze trzeba coś poświęcić?