Rodzina żąda moich rzeczy, których nie chcę oddać – czy jestem egoistką?
— Magda, a po co ci ten blender? Przecież i tak nie masz czasu gotować — głos mojej mamy rozbrzmiał w kuchni, kiedy próbowałam nakarmić Zosię kaszką. Zosia miała wtedy osiem miesięcy i każda minuta była dla mnie na wagę złota. Mama stała w progu, z rękami założonymi na piersi, a jej wzrok błądził po moich szafkach.
— Mamo, używam go czasem. Robię Zosi musy — odpowiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie irytacja. Wiedziałam jednak, że jeśli podniosę głos, zaraz usłyszę: „Nie denerwuj się, przecież tylko pytam”.
— Ale ja bym się przydał do ciasta na imieniny cioci Krysi — wtrąciła się moja siostra Anka, która właśnie weszła do kuchni z telefonem przy uchu. — Magda, oddaj mamie ten blender, przecież i tak masz nowy mikser.
Poczułam się jak dziecko, które musi tłumaczyć się z każdej decyzji. To nie był pierwszy raz. Odkąd pamiętam, w mojej rodzinie panowało przekonanie, że jeśli coś masz i nie używasz codziennie, to powinnaś oddać temu, kto „bardziej potrzebuje”.
Kiedy byłam nastolatką, oddałam kuzynce swoją ulubioną kurtkę, bo „wyrosłam”, choć wcale nie chciałam się z nią rozstawać. Potem przyszły książki, zabawki Zosi, a nawet ekspres do kawy, który dostałam od męża na urodziny. Za każdym razem czułam to samo: poczucie winy i żal do siebie, że nie umiem powiedzieć „nie”.
Mój mąż Tomek zawsze powtarzał: — Magda, to twoje rzeczy. Masz prawo ich nie oddawać. Ale co on może wiedzieć? W jego rodzinie nikt nikogo o nic nie prosił. Każdy miał swoje i szanował cudzą własność.
Tego dnia wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem zimnej herbaty i spojrzałam na Tomka.
— Znowu chcą coś zabrać — powiedziałam cicho.
— Powiedz im w końcu „nie” — odparł spokojnie. — Przecież to twoje rzeczy.
— Ale wtedy będą mówić, że jestem samolubna. Że się wywyższam, bo mam więcej.
Tomek westchnął i przytulił mnie mocno.
Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Magda, przemyślałaś sprawę blendera? Bo Anka już pytała Krysię, czy może pożyczyć od ciebie ten mikser na weekend.
Zacisnęłam powieki.
— Mamo, nie mogę go oddać. Potrzebuję go dla Zosi.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— No dobrze… — usłyszałam chłodny ton. — Ale pamiętaj, że rodzina powinna się dzielić.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W głowie słyszałam głosy: „Jesteś egoistką”, „Nie umiesz się dzielić”, „Kiedyś też będziesz czegoś potrzebować”.
Wieczorem zadzwoniła Anka.
— Magda, serio? Nie możesz pożyczyć blendera na dwa dni? Przecież to tylko sprzęt! — jej głos był pełen pretensji.
— Anka, naprawdę go potrzebuję. Zosia je tylko domowe musy.
— No jasne… — rzuciła ironicznie i rozłączyła się bez pożegnania.
Czułam się okropnie. Jakby moje „nie” było ciosem wymierzonym w całą rodzinę. Przez kolejne dni mama dzwoniła rzadziej i mówiła chłodniej. Anka przestała odzywać się w ogóle.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje zamyślenie.
— Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Kasia spojrzała na mnie ze współczuciem.
— Magda, masz prawo mieć swoje rzeczy i ich nie oddawać. To nie jest egoizm. To normalne granice.
Ale czy naprawdę? W mojej rodzinie granice były zawsze płynne. Jeśli ktoś czegoś potrzebował — dawało się bez pytania o zgodę. A jeśli odmówiłaś — byłaś wyrodna.
Minął tydzień. Mama przyszła do nas z ciastem.
— Wiesz… — zaczęła niepewnie — Może przesadziłyśmy z Anką. Ale wiesz, jak jest… U nas w domu zawsze wszystko było wspólne.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
— Mamo, ja też chcę pomagać. Ale czasem potrzebuję czegoś dla siebie albo dla Zosi. Czy to naprawdę takie złe?
Mama spojrzała na mnie długo.
— Chyba muszę się tego nauczyć…
Od tamtej pory relacje trochę się poprawiły. Ale za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie o coś „na chwilę”, czuję ten znajomy ucisk w żołądku.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem egoistką? Czy może po prostu uczę się stawiać granice? A wy – jak radzicie sobie z rodzinną presją i oczekiwaniami?