Serce w ukryciu – nie oceniaj pochopnie. Historia baby Ludwiki z Kamionki

— Wynocha z mojego pola! — wrzasnęłam, widząc jak dzieciaki znowu depczą moje grządki. Zatrzymały się tylko na chwilę, spojrzały na mnie z przerażeniem i uciekły, zostawiając po sobie ślady butów i rozdeptane marchewki. Stałam tak chwilę, sapiąc ciężko, a potem odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojej chałupy. Znowu. Zawsze wracałam sama.

W Kamionce nikt mnie nie lubił. Ludzie mówili o mnie „baba Ludwika”, jakby to było przekleństwo. Byłam większa i silniejsza niż większość mężczyzn we wsi, a do tego nie miałam męża ani dzieci. Mówią, że jestem dziwna, że mam złą energię, że rzucam uroki. Ale nikt nie zapytał, dlaczego tak żyję. Nikt nie chciał wiedzieć.

Pamiętam, jak kiedyś próbowałam się zbliżyć do ludzi. Przyniosłam sąsiadce, pani Zofii, świeżo upieczony chleb. Otworzyła drzwi tylko na tyle, by zobaczyć moją twarz, i powiedziała: — Nie trzeba, Ludwika. Dziękuję. — Jej wzrok był zimny jak lód. Od tamtej pory już nie próbowałam.

Wieczorami siadałam przy piecu i patrzyłam w ogień. Wtedy wracały wspomnienia. Ojciec pił i bił matkę, a potem mnie. Kiedy miałam dwanaście lat, uciekłam do lasu i przez dwa dni spałam pod drzewem, bo bałam się wrócić do domu. Matka umarła młodo, a ojciec zapił się na śmierć. Zostałam sama w tej chałupie, którą teraz wszyscy omijają szerokim łukiem.

Czasem myślałam, że może gdybym była inna — ładniejsza, cichsza, bardziej uległa — ludzie by mnie zaakceptowali. Ale nie potrafiłam udawać. Zawsze mówiłam to, co myślę, a ręce miałam silne od pracy w polu. Może to ich przerażało najbardziej.

Pewnego dnia przyszła do mnie Marysia — córka sołtysa. Miała może trzynaście lat i była cała zapłakana.

— Pani Ludwiko… — zaczęła nieśmiało. — Mogę u pani zostać na chwilę?

Spojrzałam na nią podejrzliwie. — Co się stało?

— Tata… — szepnęła i spuściła głowę.

Wiedziałam, co to znaczy. W Kamionce wszyscy wiedzieli, że sołtys lubi wypić i wtedy robi się groźny. Ale nikt nic nie mówił — bo to sołtys.

— Chodź — powiedziałam tylko i wpuściłam ją do środka.

Marysia siedziała przy stole i drżała. Dałam jej herbaty z malinami i koc. Przez godzinę milczałyśmy. Potem zaczęła mówić — cicho, urywanymi zdaniami. O tym, jak ojciec krzyczy, jak matka płacze po nocach, jak ona sama boi się wracać do domu.

Słuchałam jej i czułam, jak coś we mnie pęka. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — strach przed krokami na ganku, przed klamką skrzypiącą w drzwiach.

— Możesz tu zostać tyle, ile chcesz — powiedziałam jej w końcu.

Marysia przychodziła coraz częściej. Pomagała mi w ogrodzie, razem gotowałyśmy zupę z pokrzyw i piekłyśmy chleb. Czasem się śmiała — pierwszy raz słyszałam jej śmiech.

Ludzie zaczęli plotkować jeszcze bardziej. Mówili, że trzymam dziecko u siebie dla złych celów, że jestem wiedźmą i chcę ją zaczarować. Pewnego dnia przyszli pod mój dom z sołtysem na czele.

— Oddaj mi córkę! — krzyczał pijany sołtys. — Co ty jej robisz?!

Stałam w drzwiach jak mur.

— Nic jej nie robię — odpowiedziałam spokojnie. — Ale ty powinieneś się wstydzić.

Ludzie patrzyli na mnie z nienawiścią i strachem. Marysia schowała się za moimi plecami.

— To nie twoja sprawa! — wrzeszczał sołtys.

— Może właśnie powinna być moja — powiedziałam cicho.

Wtedy ktoś rzucił kamieniem w moje okno. Szyba pękła z trzaskiem. Marysia zaczęła płakać.

— Dość! — krzyknęłam tak głośno, że wszyscy zamilkli. — Jeśli jeszcze raz ktoś skrzywdzi to dziecko albo mnie, pójdę na policję! I nie obchodzi mnie, kto tu rządzi!

Wieś ucichła na kilka dni. Marysia została u mnie jeszcze tydzień, potem jej matka przyszła po nią — cicho podziękowała mi za opiekę i zabrała córkę do domu.

Od tego czasu ludzie patrzyli na mnie inaczej — z dystansem, ale już bez tej czystej nienawiści. Czasem ktoś przyniósł mi jajka albo mleko „za pomoc dla Marysi”.

Ale ja wiedziałam swoje: nigdy nie będę jedną z nich. Za dużo widziałam i za dużo przeszłam.

Czasem siadam wieczorem przy piecu i myślę: czy naprawdę można oceniać człowieka po tym, co o nim mówią inni? Ile jeszcze takich serc jest w ukryciu? Czy gdyby ktoś kiedyś wyciągnął do mnie rękę, moje życie wyglądałoby inaczej?

Może warto czasem spojrzeć głębiej – zanim rzucimy kamieniem.