Urodziny, które zmieniły wszystko: Jak postawiłam się rodzinie męża i co z tego wynikło

— Nie, mamo, w tym roku nie robimy dużego przyjęcia — powiedziałam do słuchawki, czując jak ściska mnie w żołądku. Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że teściowa już zaciska usta w cienką linię, a jej wzrok — choć przecież nie mogłam go zobaczyć — przeszywa mnie na wskroś.

— Ale jak to? Przecież zawsze robimy urodziny Pawła! — jej głos był lodowaty. — Cała rodzina się cieszy, dzieci już pytają o tort.

Zamknęłam oczy. Widziałam to wszystko: gwar w kuchni, stosy naczyń, dzieci biegające po mieszkaniu, a ja — z rozmazanym makijażem, w fartuchu, z nożem w ręku i łzami w oczach. Co roku to samo. Dwa dni gotowania, sprzątania, a potem jeszcze tygodniowe dochodzenie do siebie. Paweł zawsze mówił: „To tylko raz w roku, kochanie”, ale dla mnie to był koszmar.

W tym roku postanowiłam inaczej. Chciałam spędzić urodziny męża tylko z nim i naszym synkiem. Bez tłumu, bez udawania, że wszystko jest w porządku. Chciałam po prostu być szczęśliwa.

— Mamo, naprawdę… W tym roku chcemy świętować sami. Paweł też tak chce — dodałam szybko, choć nie byłam pewna, czy to prawda.

— Paweł wie o tym? — zapytała podejrzliwie.

— Tak — skłamałam. — Rozmawialiśmy o tym.

Rozłączyła się bez słowa. Poczułam ulgę i… strach. Wiedziałam, że to nie koniec.

Wieczorem Paweł wrócił z pracy. Siedziałam przy stole, bawiąc się kubkiem herbaty.

— Twoja mama dzwoniła? — zapytał od niechcenia.

— Tak. Powiedziałam jej, że nie robimy w tym roku imprezy.

Zamarł. — Co? Dlaczego?

Poczułam, jak narasta we mnie złość. — Bo mam dość! Co roku to samo! Ty siedzisz z wujkami przy stole, a ja latam jak głupia po kuchni! Nawet nie pamiętam twoich ostatnich urodzin, bo cały czas coś robiłam!

Paweł spuścił wzrok. — Ale oni się cieszą…

— A ja? Ja się nie liczę?

Nie odpowiedział. Wyszedł do drugiego pokoju.

Następnego dnia rano zadzwoniła szwagierka. — Słyszałam, że nie będzie imprezy. Co się dzieje? Pokłóciliście się?

— Nie, po prostu chcemy spędzić ten dzień we trójkę.

— Wiesz, mama jest bardzo rozczarowana. Mówiła, że to nie fair wobec rodziny.

Zacisnęłam zęby. Zawsze chodziło o rodzinę Pawła. O ich tradycje, ich potrzeby. Moje uczucia były na końcu listy.

W dniu urodzin Paweł był cichy. Zjedliśmy śniadanie, poszliśmy na spacer z synkiem do parku. Było miło… ale czułam napięcie. Po południu zadzwonił domofon.

Spojrzałam na Pawła pytająco. Wzruszył ramionami.

— To pewnie kurier — mruknął.

Otworzyłam drzwi i… zobaczyłam całą rodzinę Pawła: teściowa z tortem, teść z siatkami pełnymi jedzenia, szwagierka z dziećmi.

— Niespodzianka! — krzyknęli chórem.

Zamarłam. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

Teściowa weszła pierwsza i od razu skierowała się do kuchni. — Widzisz? Mówiłam, że nie można tak zostawić rodziny! — rzuciła przez ramię.

Paweł stał jak sparaliżowany. Szwagierka zaczęła rozkładać talerze, dzieci biegały po mieszkaniu.

Wtedy coś we mnie pękło.

— Stop! — krzyknęłam tak głośno, że wszyscy zamarli. — Prosiłam was! Prosiłam was o jeden dzień dla nas! Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?

Teściowa spojrzała na mnie z pogardą. — Przesadzasz. Rodzina jest najważniejsza.

— A ja? Ja nie jestem rodziną? Ja się nie liczę?

W oczach miałam łzy. Paweł patrzył na mnie bezradnie.

— Nie chcę was tu dzisiaj! Proszę… wyjdźcie — powiedziałam cicho.

Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na Pawła.

— No powiedz coś! — syknęła.

Paweł milczał. W końcu teść odchrząknął i powiedział: — Chodźcie dzieciaki, idziemy.

Wyszli bez słowa. Drzwi zamknęły się z hukiem.

Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Paweł podszedł do mnie i objął mnie niepewnie.

— Przepraszam… Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli — wyszeptał.

Nie odpowiedziałam. Było mi żal wszystkiego: siebie, Pawła, nawet teściowej. Ale najbardziej bolało mnie to, że musiałam krzyczeć i płakać, żeby ktoś mnie usłyszał.

Przez kolejne tygodnie było ciężko. Teściowa przestała dzwonić, szwagierka pisała tylko krótkie wiadomości o pogodzie i zdrowiu dzieci. Paweł był zamyślony i często nieobecny duchem.

Czułam się winna… ale też wolna. Po raz pierwszy od lat postawiłam granicę i nie pozwoliłam jej przekroczyć.

Po dwóch miesiącach teściowa zadzwoniła. Jej głos był chłodny:

— Chciałam zapytać, czy możemy przyjść na imieniny Pawła… Ale jeśli nie chcesz nas widzieć…

Westchnęłam ciężko.

— Możecie przyjść… Ale proszę, szanujcie moje zasady. Nie chcę już takich niespodzianek.

Nie odpowiedziała od razu. W końcu powiedziała tylko:

— Zastanowię się.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.

Czasem trzeba coś stracić, żeby odzyskać siebie. Czy było warto? Czy można być szczęśliwym w rodzinie, która nie chce cię słuchać?