„Dlaczego dla niej zawsze jest więcej?” – Moja walka o sprawiedliwość w rodzinie męża

– Znowu dla Kasi koperta? – zapytałam cicho, patrząc na Michała, kiedy jego mama wręczała siostrze męża gruby plik banknotów. Siedzieliśmy przy stole w dusznym salonie, gdzie zapach świeżo upieczonego sernika mieszał się z wonią starych mebli. Kasia uśmiechała się szeroko, a jej dzieci już rozrywały kolorowe torebki z prezentami. Ja dostałam słoik ogórków i pudełko po margarynie pełne pierogów.

Michał spojrzał na mnie bezradnie. – Daj spokój, to tylko pieniądze na remont – szepnął, jakby próbował mnie uspokoić. Ale ja już czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Ile razy można udawać, że się tego nie widzi?

Od lat jeździliśmy z Michałem do jego rodziców na wieś pod Radomiem. Pomagaliśmy w ogrodzie, grabiliśmy liście, sadziliśmy ziemniaki. Zawsze starałam się być dobrą synową: przynosiłam ciasta, sprzątałam po obiedzie, rozmawiałam z teściową o jej bólach kręgosłupa i nowych przepisach na nalewki. Ale z każdym kolejnym weekendem coraz trudniej było mi patrzeć na to, jak Kasia jest faworyzowana.

Kiedyś myślałam, że przesadzam. Może to tylko moje przewrażliwienie? Ale potem zaczęły się rozmowy przy stole:

– Kasiu, a może jeszcze trochę sałatki? – pytała teściowa z troską w głosie. – A wy, dzieciaki, chcecie lody? Zaraz przyniosę!

A do mnie: – Aniu, podasz mi sól?

Niby nic wielkiego, ale te drobne różnice zaczęły się kumulować. Najbardziej bolało mnie to podczas świąt. Kasia dostawała nowy telefon, jej mąż – zegarek, dzieci – markowe ubrania i zabawki. My? Słoiki z ogórkami i domową kiełbasą. Michał próbował tłumaczyć:

– Mama wie, że nie lubisz niespodzianek. Woli dać ci coś praktycznego.

Ale czy praktyczność musi oznaczać brak szacunku?

Pewnego razu, po powrocie do domu, wybuchłam:

– Michał, czy ty tego nie widzisz? Przecież twoja mama traktuje nas jak gorszych! Dla Kasi zawsze jest więcej – pieniędzy, prezentów, uwagi…

Michał spuścił wzrok.

– To jej córka… Może po prostu tak już jest?

– A ja? Ja nie jestem rodziną? – łzy napłynęły mi do oczu.

Przez kilka dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, a w domu chodziłam jak struta. Zaczęłam unikać rozmów o rodzinie Michała. On też zamknął się w sobie.

W końcu postanowiłam porozmawiać z teściową. Pojechałam sama na wieś, trzęsąc się ze zdenerwowania.

– Pani Zosiu… – zaczęłam niepewnie przy kuchennym stole. – Chciałam porozmawiać o czymś ważnym.

Teściowa spojrzała na mnie spod okularów.

– O co chodzi?

– Mam wrażenie… że traktuje mnie pani inaczej niż Kasię. Że dla niej zawsze jest więcej – prezentów, pieniędzy…

Zosia westchnęła ciężko.

– Aniu… Kasia ma trudniej. Jej mąż stracił pracę, dzieci ciągle chorują… Ty i Michał radzicie sobie dobrze.

– Ale czy to znaczy, że nie zasługujemy na równe traktowanie? – zapytałam cicho.

Teściowa milczała przez dłuższą chwilę.

– Może masz rację… Ale serce matki jest dziwne. Czasem boli mnie to wszystko bardziej niż was.

Wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony rozumiałam jej argumenty – rzeczywiście Kasia miała ostatnio pod górkę. Ale czy to usprawiedliwiało tę nierówność? Czy naprawdę bycie „zaradnym” oznaczało bycie mniej ważnym?

Zaczęłam rozmawiać o tym z koleżankami w pracy. Okazało się, że nie jestem sama – wiele z nich czuło się podobnie w swoich rodzinach. Jedna z nich powiedziała:

– U mnie zawsze brat był oczkiem w głowie mamy. Ja musiałam być silna i samodzielna…

Te rozmowy dodały mi otuchy. Postanowiłam porozmawiać szczerze z Michałem.

– Kochanie, ja już nie mogę tak żyć – powiedziałam pewnego wieczoru. – Czuję się jak intruz w twojej rodzinie.

Michał objął mnie mocno.

– Przepraszam, Aniu. Nie chciałem cię ranić… Może powinniśmy trochę odpuścić te wizyty?

Zgodziłam się z ulgą. Przez kilka miesięcy nie jeździliśmy na wieś tak często jak wcześniej. Skupiliśmy się na sobie i naszym małym mieszkaniu w Radomiu. Zaczęliśmy planować wakacje tylko we dwoje.

Ale tęsknota za rodziną Michała wracała jak bumerang. Wiedziałam, że nie mogę całkowicie odciąć się od jego bliskich – dla niego to było ważne.

W końcu pojechaliśmy razem na imieniny teściowej. Tym razem postanowiłam nie oczekiwać niczego – ani prezentów, ani ciepłych słów. Po prostu być.

Kasia przyszła spóźniona, dzieci rozbiegły się po domu. Teściowa wręczyła jej kopertę i nowy płaszcz.

A nam? Słoik ogórków i domowy chleb.

Spojrzałam na Michała i uśmiechnęłam się smutno.

– Wiesz co? Chyba już nie chcę walczyć o sprawiedliwość tam, gdzie jej nie będzie – szepnęłam mu do ucha.

On ścisnął moją dłoń.

Wieczorem długo rozmawialiśmy o tym, co jest naprawdę ważne: o nas, o naszej przyszłości i o tym, jak budować własną rodzinę bez poczucia krzywdy.

Czasem jeszcze wraca do mnie pytanie: czy naprawdę jestem częścią tej rodziny? Czy można kochać ludzi mimo ich niesprawiedliwości? Może najważniejsze to nauczyć się kochać siebie i nie szukać akceptacji tam, gdzie jej brak?