Siostra, która w dzieciństwie była moim wrogiem – historia o zazdrości, przebaczeniu i rodzinnych ranach
— Zostaw to! — krzyknęłam, widząc jak Zuzka znowu grzebie w moim zeszycie do rysunku. — Powiedziałam ci już sto razy, żebyś nie dotykała moich rzeczy!
— A co mi zrobisz? — odparła z wyzywającym uśmiechem, przewracając oczami. — I tak mama powie, że przesadzasz.
Miała rację. Mama zawsze stawała po jej stronie. Zuzanna była młodsza o trzy lata, drobna, jasnowłosa, z wiecznie rozmarzonym spojrzeniem. Ja – Marta – starsza, poważna, z wiecznym poczuciem odpowiedzialności na barkach. W naszym bloku na warszawskim Bródnie wszyscy znali Zuzkę jako „tę słodką”, a mnie jako „tę rozważną”.
— Dziewczyny, co się znowu dzieje? — mama wychyliła się z kuchni, ocierając ręce o fartuch.
— Marta się czepia! — poskarżyła się natychmiast Zuzka.
— Bo ona znowu rusza moje rzeczy! — próbowałam się bronić.
Mama westchnęła ciężko. — Marto, przecież to tylko zeszyt. Nie bądź taka zasadnicza.
Zacisnęłam pięści. Zawsze to samo. Zuzka mogła wszystko – rozlać sok na dywan, zgubić klucz do mieszkania, przynieść pałę z matematyki – a i tak była usprawiedliwiona. Ja musiałam być tą mądrą, odpowiedzialną, opiekunką młodszej siostry.
W szkole też nie miałam lekko. Nauczyciele pytali: — To twoja siostra? Taka grzeczna, taka zdolna…
A ja? Ja byłam przeciętna. Nie miałam ani jej urody, ani wdzięku. W podstawówce zaczęłam zamykać się w sobie. Zazdrościłam jej wszystkiego – nawet tego, że mogła płakać bez powodu i zawsze ktoś ją przytulił.
Pamiętam jedną Wigilię. Tata wrócił z pracy późno i był zmęczony. Zuzka rozbiła bombkę na choince i zaczęła płakać.
— To przez Martę! — krzyczała przez łzy. — Popchnęła mnie!
— Przecież nawet cię nie dotknęłam! — broniłam się rozpaczliwie.
Ale rodzice już nie słuchali. Tata tylko rzucił: — Marta, mogłabyś być delikatniejsza dla młodszej siostry.
Tamtego wieczoru zamknęłam się w łazience i płakałam długo w ciszy. Nikt nie zapukał do drzwi.
Z biegiem lat nasze relacje tylko się pogarszały. W liceum Zuzka zaczęła się buntować – imprezy, wagary, pierwsze miłości. Ja siedziałam nad książkami, bo wiedziałam, że tylko nauką mogę sobie coś wywalczyć.
— Marta, pomóż mi z polskim — prosiła czasem wieczorem.
— Sama sobie radź — odpowiadałam chłodno.
— Jesteś okropna! — rzucała i trzaskała drzwiami.
Mama przychodziła do mnie później: — Martuś, przecież jesteś starsza… Pomóż jej czasem.
A ja czułam się jak służąca we własnym domu.
Najgorsze przyszło na studiach. Dostałam się na psychologię na UW – byłam dumna jak nigdy. Rodzice byli zadowoleni, ale…
— A Zuzka? — pytała babcia przez telefon. — Co u tej naszej ślicznotki?
Zuzka ledwo zdała maturę i zaczęła pracować w kawiarni na Mokotowie. W domu narastało napięcie. Mama coraz częściej narzekała:
— Czemu nie możesz być taka jak Marta? — mówiła do Zuzki.
A potem do mnie: — Czemu nie możesz być bardziej wyrozumiała?
Czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony chciałam być doceniona, z drugiej – miałam już dość tej roli „lepszej córki”.
Pewnego dnia wróciłam do domu i usłyszałam kłótnię w kuchni:
— Ty zawsze byłaś tą lepszą! — wrzeszczała Zuzka. — Wszystko ci wolno! Ja jestem tylko dodatkiem!
— Przestań wymyślać! — odparła mama zmęczonym głosem.
Weszłam do kuchni i zobaczyłam łzy na twarzy siostry. Przez chwilę poczułam satysfakcję – wreszcie ktoś zobaczył jej słabość.
Ale potem przyszło mi do głowy: a może ona naprawdę cierpi?
Nasze drogi rozeszły się na kilka lat. Ja wyjechałam na Erasmusa do Berlina, ona zamieszkała z chłopakiem pod Warszawą. Kontakt ograniczył się do świątecznych telefonów i krótkich wiadomości na Messengerze.
Aż pewnego dnia zadzwonił tata:
— Marta… Zuzka jest w szpitalu. Miała wypadek samochodowy.
Serce mi stanęło. Rzuciłam wszystko i pojechałam do niej natychmiast.
Leżała na łóżku szpitalnym, blada i bez makijażu. Wyglądała jak dziecko.
— Cześć… — wyszeptała słabo.
Usiadłam obok niej i przez chwilę nie mogłam wydusić słowa.
— Bałam się… że umrzesz — powiedziałam w końcu cicho.
Zuzka spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
— Myślałam… że mnie nienawidzisz.
Poczułam jak coś pęka we mnie po raz pierwszy od lat.
— Nie nienawidzę cię… Po prostu zawsze czułam się gorsza od ciebie…
Zaczęłyśmy płakać obie. Po raz pierwszy rozmawiałyśmy szczerze – o dzieciństwie, o zazdrości, o tym jak bardzo obie chciałyśmy być kochane tak samo.
Po wyjściu ze szpitala Zuzka zamieszkała u mnie na kilka tygodni. Pomagałam jej dojść do siebie po operacji nogi. Wieczorami siedziałyśmy przy herbacie i śmiałyśmy się z dawnych kłótni.
— Pamiętasz jak schowałaś mi misia pod wanną? — zapytała któregoś wieczoru.
Zaśmiałam się przez łzy:
— A ty mi pocięłaś ulubiony sweter!
Z czasem nauczyłyśmy się być dla siebie wsparciem, a nie rywalkami. Dziś wiem, że nasze dzieciństwo było pełne błędów dorosłych – rodziców, którzy nie umieli nas traktować równo; babci, która zawsze faworyzowała młodszą; nauczycieli porównujących nas na każdym kroku.
Ale wiem też, że każda z nas nosi swoje rany – i każda zasługuje na miłość.
Dziś jesteśmy blisko jak nigdy wcześniej. Pomagam Zuzce przy jej małym synku Antosiu, ona wspiera mnie w trudnych chwilach w pracy. Czasem żartujemy: „Kto by pomyślał, że dwie największe rywalki mogą być najlepszymi przyjaciółkami?”
Często wracam myślami do tamtych lat i pytam siebie: czy gdyby rodzice byli inni, my też byłybyśmy inne? Czy można naprawdę wybaczyć wszystko?
A może to właśnie ból i zazdrość uczyniły nas tymi kobietami, którymi dziś jesteśmy?
Czy wy też macie rodzeństwo, z którym przeszliście długą drogę od nienawiści do przyjaźni? Jak udało wam się przebaczyć?