Piętnaście minut ciszy: Czy naprawdę potrafię zaufać własnej matce?

– Elwira, przecież to tylko piętnaście minut! – głos mamy drżał lekko, choć starała się brzmieć pewnie. Stałam w przedpokoju, z kluczami w jednej ręce i telefonem w drugiej, a mój synek, Staś, patrzył na mnie wielkimi oczami, jakby wyczuwał napięcie.

– Mamo, on właśnie zasnął. Proszę cię, nie zostawiaj go samego nawet na chwilę. – Słowa cisnęły mi się na usta, choć wiedziałam, że brzmię jak paranoiczka. Ale przecież to był mój pierwszy raz. Pierwszy raz od narodzin Stasia miałam wyjść z domu sama, nawet jeśli tylko do apteki za rogiem.

Mama westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z tym swoim charakterystycznym wyrazem twarzy – mieszanką zniecierpliwienia i troski. – Elwira, wychowałam ciebie i twoją siostrę. Myślisz, że nie dam sobie rady przez kwadrans?

Zacisnęłam usta. W głowie kłębiły mi się obrazy: Staś budzi się i płacze, mama nie słyszy przez telewizor, coś się dzieje…

– Wiem, mamo. Po prostu… – urwałam. Jak jej powiedzieć, że nie chodzi o nią? Że to ja nie umiem odpuścić? Że boję się nie tyle o Stasia, co o siebie – o to, jak poradzę sobie z własnym lękiem?

Wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. Na klatce schodowej poczułam, jak serce wali mi jak młotem. Każdy krok oddalający mnie od mieszkania był jak rozciągnięta w czasie kara.

W aptece stałam w kolejce, ściskając telefon. Minuta po minucie. Wpatrywałam się w ekran, czekając na wiadomość od mamy. Nic. Może powinnam zadzwonić? Ale przecież mówiłam jej, żeby nie dzwoniła, jeśli wszystko w porządku…

Przypomniałam sobie własne dzieciństwo. Mama zawsze była twarda, konkretna. Kiedy miałam gorączkę, podawała mi herbatę z malinami i mówiła: „Nie przesadzaj, jutro będzie lepiej”. Kiedy płakałam po kłótni z koleżanką, wzruszała ramionami: „Nie przejmuj się głupotami”.

Zawsze chciałam być inna dla swojego dziecka – bardziej czuła, bardziej obecna. Ale czy to znaczyło, że nie ufałam własnej matce?

Wróciłam szybciej niż planowałam. Wbiegłam po schodach na trzecie piętro i niemal wyważyłam drzwi. W środku panowała cisza. Mama siedziała przy stole z książką, a Staś spał spokojnie w łóżeczku.

– I co? – spytała mama bez podnoszenia wzroku znad książki. – Przeżyliśmy?

Poczułam wstyd. Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę milczałyśmy.

– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Po prostu… boję się.

Mama zamknęła książkę i spojrzała mi prosto w oczy.

– Elwira, ja też się bałam. Kiedy zostawiałam ciebie pierwszy raz u babci, miałam ochotę wrócić po pięciu minutach. Ale musiałam nauczyć się ufać. Sobie i innym.

Patrzyłam na nią i widziałam kobietę starszą niż pamiętałam – zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach. Ile razy ja ją oceniłam? Ile razy uznałam ją za zimną czy obojętną tylko dlatego, że nie okazywała emocji tak jak ja?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra.

– Słyszałam, że zostawiłaś Stasia u mamy! – Jej głos był pełen zdziwienia i… czyżby nuty zazdrości? – Ja bym chyba nie dała rady.

– To było tylko piętnaście minut – odpowiedziałam wymijająco.

– Ale przecież ona zawsze wszystko robi po swojemu! Pamiętasz, jak kiedyś zapomniała odebrać mnie ze szkoły?

Poczułam ukłucie niepokoju. Może rzeczywiście przesadzam z tym zaufaniem? Może powinnam być bardziej ostrożna?

Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy herbacie.

– Wiesz – zaczęła niepewnie – czasem mam wrażenie, że boisz się mnie bardziej niż świata.

Zaskoczyła mnie tym wyznaniem.

– Nie boję się ciebie… Po prostu… chcę być dobrą matką.

Mama uśmiechnęła się smutno.

– Każda z nas chce być dobrą matką. Ale czasem trzeba pozwolić sobie na oddech. I zaufać komuś innemu.

Te słowa zostały ze mną na długo. Zaczęłam częściej prosić mamę o pomoc – najpierw na chwilę, potem na dłużej. Za każdym razem walczyłam ze sobą: z lękiem przed utratą kontroli, z poczuciem winy wobec Stasia i wobec siebie samej.

Ale były też dni gorsze. Kiedy Staś zachorował na zapalenie oskrzeli i musiałam zostać z nim w domu przez dwa tygodnie, mama przyszła pomóc mi ugotować obiad. Wtedy pokłóciłyśmy się o wszystko: o to, czy Staś może oglądać bajki podczas choroby; o to, czy powinnam dawać mu syrop bez konsultacji z lekarzem; o to, czy powinnam wrócić do pracy na pół etatu.

– Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! – krzyknęłam w końcu ze łzami w oczach.

Mama spojrzała na mnie surowo.

– A ty nigdy nie słuchasz! Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie tylko dlatego, że czytasz te wszystkie poradniki?

Poczułam się jak dziecko. Bezradna i zagubiona.

Wieczorem przeprosiłyśmy się obie bez słów – mama przyniosła mi herbatę do pokoju i pogłaskała mnie po włosach tak jak wtedy, gdy byłam mała.

Dziś wiem jedno: zaufanie w rodzinie to nie jest coś oczywistego ani łatwego. To codzienny wybór między lękiem a nadzieją; między kontrolą a oddaniem odpowiedzialności komuś innemu.

Czasem myślę: czy naprawdę potrafię zaufać własnej matce? A może to ja muszę nauczyć się ufać samej sobie?