Gdy własne dziecko zapomina: Wyznanie matki i teściowej
– Michał, czy naprawdę nie możesz przyjechać na niedzielny obiad? – zapytałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu. W słuchawce zapadła cisza, która bolała bardziej niż każde słowo.
– Mamo, wiesz, że Marta nie czuje się dobrze w twoim towarzystwie. Może innym razem – odpowiedział mój syn, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mi serce.
Odkąd Michał ożenił się z Martą, wszystko się zmieniło. Kiedyś byliśmy nierozłączni – mój jedyny syn, moje oczko w głowie. Po śmierci męża to on był moją podporą, moim sensem życia. Pamiętam, jak razem gotowaliśmy pierogi na święta, jak śmialiśmy się z głupot w telewizji. Teraz… Teraz jestem tylko dodatkiem do ich życia, niechcianym gościem.
Marta nigdy nie patrzyła na mnie przychylnie. Od początku czułam jej dystans. Może to przez to, że jestem z małego miasta, a ona z Warszawy? Może przez to, że nie mam wyższego wykształcenia? Próbowałam wszystkiego – zapraszałam ją na kawę, proponowałam wspólne zakupy, nawet oddałam im połowę oszczędności na wkład własny do mieszkania. Zawsze była uprzejma, ale chłodna. Michał coraz częściej powtarzał jej słowa zamiast własnych.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Jadwigo, widziałam twojego syna z żoną i dzieckiem w parku. Takie szczęśliwe małżeństwo! – powiedziała z uśmiechem.
Zamarłam. Nawet nie wiedziałam, że mają dziecko. Michał nie powiedział mi o narodzinach wnuczki. Dowiedziałam się od obcej osoby. Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Co zrobiłam nie tak? Dlaczego mnie odsunęli?
Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Michała.
– Synku… Dlaczego nie powiedziałeś mi o wnuczce? – zapytałam drżącym głosem.
– Mamo, nie chciałem cię martwić. Marta miała trudny poród…
– Ale przecież jestem twoją matką! Chciałabym być częścią waszego życia…
– Mamo, proszę cię… Nie komplikuj – przerwał mi i rozłączył się.
Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie. Przez kolejne tygodnie chodziłam jak cień po mieszkaniu. Otwierałam szuflady z dziecięcymi rysunkami Michała, przeglądałam stare zdjęcia. Wspomnienia bolały bardziej niż samotność.
W końcu postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Kupiłam pluszowego misia dla wnuczki i ciasto drożdżowe dla Marty. Stałam pod drzwiami ich mieszkania z bijącym sercem. Otworzyła mi Marta.
– Dzień dobry… – zaczęłam nieśmiało.
– Jadwigo, mówiłam ci już, że wolimy spędzać czas we trójkę. Michał jest zajęty – powiedziała chłodno.
– Chciałam tylko zobaczyć wnuczkę…
– To nie jest dobry moment.
Wtedy usłyszałam płacz dziecka z drugiego pokoju. Serce mi pękło. Stałam tam jeszcze chwilę, ale drzwi zamknęły się przed moim nosem.
Wróciłam do domu i płakałam całą noc. Nie rozumiałam tej nienawiści. Przecież nigdy nie chciałam im zaszkodzić. Chciałam tylko być częścią ich życia.
Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki – że jestem toksyczna, że wtrącam się w ich sprawy. Że Marta boi się mojej obecności. Ale przecież nigdy nie podniosłam głosu, nigdy nie krytykowałam! Czy naprawdę tak trudno być matką dorosłego dziecka?
Próbowałam znaleźć wsparcie u przyjaciółek. Basia mówiła:
– Jadwigo, daj im czas. Może kiedyś zatęsknią.
Ale ile można czekać? Każdy dzień bez kontaktu z Michałem był jak kara za grzechy, których nie popełniłam.
W święta Bożego Narodzenia wysłałam im kartkę z życzeniami i prezent dla wnuczki – ręcznie robiony sweterek. Nie dostałam nawet SMS-a zwrotnego. Siedziałam sama przy stole, patrząc na puste miejsce dla gościa.
Któregoś dnia spotkałam Michała przypadkiem na rynku.
– Synku…
– Mamo, proszę cię… Nie rób sceny – szepnął nerwowo i odszedł szybkim krokiem.
Czułam się jak cień człowieka. Zaczęły mnie nachodzić myśli: może rzeczywiście jestem problemem? Może powinnam zniknąć z ich życia?
Ale potem przypominały mi się chwile z dzieciństwa Michała – jego pierwszy dzień w szkole, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczorne rozmowy o życiu. Czy to wszystko już nic nie znaczy?
Pewnej nocy zadzwoniła do mnie Basia.
– Jadwigo, musisz zawalczyć o siebie! Nie możesz pozwolić, by ktoś odebrał ci godność!
Postanowiłam pójść na terapię. Tam usłyszałam słowa, które zmieniły moje myślenie:
– Pani Jadwigo, czasem dzieci dorastają i wybierają własną drogę. To nie znaczy, że pani jest gorsza czy mniej ważna.
Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, zaczęłam chodzić na spacery z sąsiadkami. Poznałam ludzi w podobnej sytuacji – samotne matki i babcie odrzucone przez własne dzieci.
Czasem jeszcze płaczę nocami za Michałem i wnuczką, których nigdy nie poznałam. Ale nauczyłam się żyć dla siebie. Czekam na dzień, kiedy mój syn zadzwoni i powie: „Mamo, tęsknię”.
Czy naprawdę bycie matką kończy się wtedy, gdy dziecko przestaje dzwonić? Czy można nauczyć się żyć ze złamanym sercem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?