W cieniu własnego domu: Ucieczka, która zmieniła wszystko
— Mamo, dlaczego tak pada? — zapytała cicho Zosia, tuląc się do mnie w ciemności. Siedzieliśmy w samochodzie pod blokiem Magdy, a deszcz bębnił o dach jakby chciał nas zagłuszyć. Szymek spał na tylnym siedzeniu, jego mała główka oparta o plecak z najważniejszymi rzeczami. W rękach ściskałam kluczyki i telefon, na którym wyświetlała się ostatnia wiadomość od Magdy: „Przyjedź. Czekam.”
Nie miałam już siły płakać. Ostatnie miesiące były jak zły sen — krzyki, trzaskanie drzwiami, coraz częstsze wybuchy Pawła. Próbowałam tłumaczyć dzieciom, że tata jest zmęczony, że to tylko chwilowe. Ale kiedy tej nocy zobaczyłam strach w oczach Zosi, wiedziałam, że muszę uciekać. Spakowałam nas w dziesięć minut.
Wysiadłam z samochodu i poprowadziłam dzieci przez kałuże do klatki schodowej. Magda otworzyła drzwi niemal natychmiast. Jej oczy były czerwone od płaczu.
— Boże, Anka… — wyszeptała i przytuliła mnie mocno. — Chodźcie szybko.
Weszliśmy do ciepłego mieszkania pachnącego kawą i świeżym chlebem. Dzieci od razu pobiegły do pokoju Magdy córki, a ja usiadłam w kuchni, trzęsąc się z zimna i nerwów.
— Tomek jeszcze nie wie… — zaczęła Magda niepewnie. — Jest w sypialni. Powiem mu zaraz.
Pokiwałam głową. Bałam się tego spotkania bardziej niż czegokolwiek. Tomek nigdy mnie nie lubił — uważał, że jestem „zbyt emocjonalna”, że „ciągle mam jakieś problemy”.
Po chwili usłyszałam podniesione głosy z sypialni:
— Co ona tu robi? — to był Tomek. — Przecież mówiłem ci, że nie chcę jej problemów w naszym domu!
— Tomek, ona nie ma gdzie pójść! Paweł ją bije! Ma dzieci! — Magda próbowała tłumaczyć.
— To nie nasza sprawa! Nie chcę, żeby dzieci to widziały! — krzyczał Tomek.
Siedziałam w kuchni jak sparaliżowana. Czułam się jak intruz, jak ktoś, kto przynosi tylko kłopoty. W głowie kłębiły mi się myśli: Może powinnam wrócić? Może przesadzam? Ale wystarczyło spojrzeć na Zosię i Szymka — ich bladość, ciche szepty — żeby wiedzieć, że nie mogę się poddać.
Magda wróciła do kuchni ze łzami w oczach.
— Przepraszam… Tomek jest wściekły. Mówi, że możesz zostać jedną noc, ale jutro musisz coś wymyślić.
Zacisnęłam pięści pod stołem.
— Rozumiem… Dziękuję ci, Magda. Naprawdę.
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Słyszałam szepty Tomka i Magdy za ścianą:
— Ona cię wykorzystuje! Zawsze byłaś dla niej podporą!
— Tomek, ona nie ma nikogo! Co miałam zrobić?
— A co z nami? Z naszymi dziećmi?
Rano Tomek nawet na mnie nie spojrzał. Zjadł śniadanie w milczeniu i wyszedł do pracy. Magda podała mi kawę drżącymi rękami.
— Anka… Może powinnaś zadzwonić do mamy? Albo do jakiegoś ośrodka?
Zadzwoniłam do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
— Aniu? Co się stało?
— Mamo… Paweł… Ja już nie mogę… — głos mi się załamał.
— Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie! Zawsze wybierasz sobie takich facetów! — wybuchła mama. — Ale dzieci? Co ty im robisz?
Zamarłam. Znowu to samo: moja wina, moje decyzje, moje błędy. Odetchnęłam głęboko.
— Mamo, potrzebuję pomocy. Czy możemy przyjechać?
— No dobrze… Ale tylko na kilka dni! Musisz coś wymyślić! Ja nie dam rady z dwójką dzieci!
Rozłączyłam się i spojrzałam na Magdę.
— Mama nas przyjmie na chwilę…
Magda przytuliła mnie mocno.
— Przepraszam… Chciałabym zrobić więcej.
Spakowałam dzieci i wyszliśmy z mieszkania Magdy. Na klatce minęliśmy Tomka; nawet nie spojrzał w naszą stronę.
W drodze do mamy Zosia zapytała:
— Mamo, czy wrócimy jeszcze do domu?
Zacisnęłam usta.
— Nie wiem, kochanie… Ale obiecuję ci, że już nigdy nie będziemy się bały.
U mamy było ciasno i duszno od pretensji i niedopowiedzeń. Każdego dnia słyszałam:
— Musisz znaleźć pracę! Nie możesz wiecznie uciekać!
Szukałam pracy po nocach, kiedy dzieci spały. W dzień chodziłam po urzędach: MOPS, OPS, psycholog szkolny. Wszędzie kolejki, wszędzie papierki do wypełnienia.
Paweł dzwonił codziennie:
— Wróć do domu! Dzieci tęsknią! Przesadzasz!
Nie odbierałam. Bałam się jego głosu bardziej niż kiedykolwiek.
Po tygodniu mama powiedziała:
— Aniu… Ja już nie dam rady. Musisz coś wymyślić.
Znowu zostałam sama z dziećmi i walizkami na korytarzu.
Wtedy zadzwoniła Magda:
— Anka… Przepraszam za Tomka. Rozmawiałam z nim długo. Możesz wrócić na kilka dni, dopóki czegoś nie znajdziesz.
Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Ile razy jeszcze będę musiała prosić o pomoc? Ile razy usłyszę „musisz coś wymyślić”? Czy naprawdę jestem taka słaba?
Dziś mieszkamy w wynajmowanym pokoju na obrzeżach miasta. Mam pracę w sklepie spożywczym i powoli stajemy na nogi. Dzieci śmieją się coraz częściej. Czasem spotykam Tomka na ulicy — patrzy na mnie z wyrzutem albo udaje, że mnie nie widzi.
Często pytam siebie: czy przyjaźń naprawdę kończy się tam, gdzie zaczynają się cudze problemy? Czy rodzina to tylko więzy krwi i obowiązek? A może każdy z nas ma prawo walczyć o własny dom — nawet jeśli musi go budować od nowa?