Bitwa o Leę i Filipa: Jak rozwód rozdarł moje życie i serce na pół

— Nie zabierzesz mi ich! — krzyknęłam przez łzy, stojąc na środku kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Damian patrzył na mnie z chłodnym spokojem, którego zawsze mu zazdrościłam, a który teraz doprowadzał mnie do szału.

— To nie jest twoja decyzja, Aniu. Sąd zdecyduje — odpowiedział, odwracając wzrok. W jego głosie nie było już czułości, tylko lodowata obojętność.

To był początek końca. Po trzynastu latach małżeństwa, po wspólnych wakacjach nad Bałtykiem, po narodzinach Lei i Filipa, po wszystkich świętach i kłótniach o drobiazgi — nagle zostałam sama. Sama z dwójką dzieci i strachem, że mogę je stracić.

Wszystko zaczęło się od drobnych nieporozumień. Damian coraz częściej wracał późno z pracy, coraz mniej rozmawialiśmy. Z czasem przestaliśmy być zespołem — staliśmy się dwoma samotnymi wyspami pod jednym dachem. Kiedy powiedział mi, że już mnie nie kocha, poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg.

Ale prawdziwy koszmar zaczął się dopiero wtedy, gdy Damian zażądał rozwodu i zapowiedział walkę o dzieci. — Uważam, że mogę im zapewnić lepsze warunki — powiedział podczas jednej z naszych pierwszych rozmów po rozstaniu. — Ty masz tylko pół etatu w bibliotece, ja mam firmę.

— Ale ja jestem ich matką! — krzyczałam. — Zawsze byłam przy nich!

Nie słuchał. Zaczął zbierać dowody: zdjęcia z bałaganem w pokoju dzieci, wiadomości od sąsiadki, która raz widziała mnie płaczącą na klatce schodowej. Wszystko to miało świadczyć o mojej „niestabilności emocjonalnej”.

Pierwsza rozprawa sądowa była jak zły sen. Siedziałam na ławce dla świadków, a Damian opowiadał o moich rzekomych zaniedbaniach. Jego adwokat zadawał mi pytania tak podchwytliwe, że czułam się jak przestępca. — Czy to prawda, że zostawiła pani dzieci same w domu na dwadzieścia minut? — zapytał.

— Musiałam zejść po zakupy… Filip miał gorączkę, nie chciałam go ciągnąć do sklepu… — tłumaczyłam się drżącym głosem.

Sędzia patrzyła na mnie bez wyrazu twarzy. Czułam się przezroczysta.

Po rozprawie wróciłam do pustego mieszkania. Lea i Filip byli u Damiana. Przeszukałam ich pokoje, szukając śladów ich obecności: pluszowy królik Lei na łóżku, rysunek Filipa przyklejony do lodówki. Usiadłam na podłodze i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Moja mama próbowała mnie pocieszać. — Aniu, musisz być silna dla dzieci — powtarzała. Ale jak być silną, kiedy codziennie boisz się, że ktoś ci zabierze to, co najważniejsze?

Znajomi zaczęli się odsuwać. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Niektórzy stawali po stronie Damiana — był przecież „porządnym facetem”, miał dobrą pracę. Ja byłam tą „nerwową”, „rozchwianą”.

Najgorsze były weekendy bez dzieci. Wtedy mieszkanie zamieniało się w pustynię. Chodziłam po pokojach, układałam ich zabawki, wąchałam ubranka Lei i Filipa. Czasem dzwoniłam do nich wieczorem:

— Mamusiu, kiedy wrócimy? — pytała Lea cichutko.

— Już niedługo, kochanie… — odpowiadałam, choć sama w to nie wierzyłam.

W pracy starałam się być dzielna. Koleżanki z biblioteki patrzyły na mnie ze współczuciem. — Może powinnaś pójść do psychologa? — zaproponowała Basia.

Poszłam. Siedziałam naprzeciwko pani Magdy i opowiadałam jej o swoim strachu, o tym jak boję się każdego telefonu od Damiana. — On chce mi ich odebrać… Nie dam rady bez nich żyć…

— Musi pani zadbać też o siebie — powiedziała cicho pani Magda. — Dzieci czują pani emocje.

Zaczęłam walczyć o siebie. Znalazłam dodatkową pracę korepetytorki polskiego dla dzieci sąsiadów. Zaczęłam biegać wieczorami po parku, żeby rozładować napięcie. Pisałam listy do Lei i Filipa, których nigdy im nie wysłałam — opisywałam w nich wszystko to, czego nie mogłam powiedzieć na głos.

Kolejne rozprawy były równie bolesne. Damian przyprowadził świadków: swoją matkę i siostrę. Obie twierdziły, że „nie radzę sobie z emocjami”. Ja miałam tylko mamę i przyjaciółkę Kasię.

Pewnego dnia Lea wróciła od ojca smutna i zamknięta w sobie.

— Co się stało? — zapytałam delikatnie.

— Tata mówił, że już niedługo będziemy mieszkać tylko z nim… Że ty jesteś smutna i nie dasz rady… — wyszeptała.

Serce mi pękło. Jak można tak mówić dziecku?

Zadzwoniłam do Damiana.

— Proszę cię, nie mieszaj dzieci w nasze sprawy! — krzyczałam przez telefon.

— To ty je ranisz swoją niestabilnością! — odpowiedział spokojnie.

Czułam się bezsilna wobec jego manipulacji.

W końcu nadszedł dzień ostatniej rozprawy. Sędzia długo czytała akta sprawy. W końcu spojrzała na mnie:

— Pani Anno, sąd postanawia powierzyć opiekę naprzemienną nad dziećmi obojgu rodzicom…

Nie wiedziałam czy płakać ze szczęścia czy rozpaczy. Wiedziałam tylko jedno: nigdy już nie będziemy rodziną taką jak dawniej.

Dziś minął rok od rozwodu. Lea i Filip mieszkają raz ze mną, raz z Damianem. Nadal boli mnie każda rozłąka, ale nauczyłam się żyć z tym bólem. Odbudowałam siebie kawałek po kawałku.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy kiedykolwiek przestanę bać się o moje dzieci? A może właśnie ta walka nauczyła mnie najwięcej o sobie samej?

A Wy? Czy kiedykolwiek musieliście walczyć o to, co najważniejsze? Jak poradziliście sobie z niesprawiedliwością?