Cień podejrzeń na letniskowym horyzoncie: Tajemnice działki Haliny

— Bożenko, witaj, kochanie! — zaczęłam, ściskając w dłoni stary notes, którego kartki już dawno pożółkły od upływu lat. — To Hala, twoja sąsiadka z osiedla letniskowego. Chciałam zapytać, jak uprawiasz rzodkiewkę? U ciebie zawsze taka dorodna, a u mnie… — urwałam, bo w słuchawce usłyszałam tylko ciężki oddech.

— Halinko, przepraszam, ale teraz nie mogę rozmawiać. Coś się stało na działkach… Lepiej uważaj — szepnęła Bożenna i rozłączyła się gwałtownie.

Zamarłam. Przez chwilę siedziałam w ciszy, wsłuchując się w tykanie zegara i szum ulicy za oknem. Co mogło się wydarzyć? Przecież nasza działka to oaza spokoju, miejsce, gdzie od lat uciekam przed miejskim zgiełkiem i problemami rodzinnymi. Ostatnio jednak czułam, że coś wisi w powietrzu — sąsiedzi coraz częściej zamykali furtki na klucz, a wieczorami słychać było szepty i ciche kłótnie.

Następnego dnia nie wytrzymałam. Spakowałam torbę z narzędziami i pojechałam na działkę. Już przy wejściu poczułam dziwny niepokój — furtka Bożenny była uchylona, a jej piesek, zawsze radosny, teraz siedział skulony pod ławką. Przeszłam obok jej altanki i zobaczyłam ją przez okno: siedziała przy stole z głową w dłoniach.

— Bożenko! — zapukałam delikatnie. — Wszystko w porządku?

Podniosła wzrok. Jej oczy były zaczerwienione.

— Halina… ktoś włamał się do mojej altanki. Ukradli radio i trochę narzędzi. Ale to nie wszystko… — zawahała się. — Zginął też notes mojego męża. Ten stary, czarny zeszyt.

Poczułam dreszcz na plecach. Znałam ten zeszyt — jej mąż, świętej pamięci pan Zbyszek, zapisywał tam wszystko: rachunki, adresy, a nawet rodzinne sekrety.

— Myślisz, że to ktoś z naszych? — spytałam szeptem.

Bożenna skinęła głową.

— Ostatnio widziałam Marka, syna pani Ireny, jak kręcił się wieczorem przy naszej alejce. A przecież on od lat nie interesował się działką…

Wróciłam do siebie roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy to możliwe, że ktoś z sąsiadów dopuścił się kradzieży? Przecież wszyscy tu się znają od lat! Ale potem przypomniałam sobie o rodzinnych problemach Marka — słyszałam plotki o jego długach i kłopotach z pracą.

Następnego dnia na działkach aż huczało od plotek. Pani Irena płakała pod jabłonią, a Marek unikał wszystkich spojrzeń. W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam do niego.

— Marku, czy możesz mi powiedzieć, co robiłeś wczoraj wieczorem przy altance Bożenny?

Spojrzał na mnie spode łba.

— Nic pani do tego! — burknął. — Każdy tu coś ukrywa! Może to pani coś wie?

Zamurowało mnie. Czyżby podejrzewał mnie? Przecież ja nawet nie miałam klucza do altanki Bożenny!

Wieczorem zadzwoniła do mnie córka, Ania.

— Mamo, słyszałam o tym zamieszaniu na działkach. Może powinnaś wrócić do miasta? Tam jest bezpieczniej.

— Aniu, nie mogę tak po prostu uciec. To moje miejsce… Poza tym muszę pomóc Bożennie.

Rozłączyła się bez słowa. Wiedziałam, że nie rozumie mojego przywiązania do tej ziemi. Dla niej działka to tylko kawałek ziemi z altanką; dla mnie — całe życie.

Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej niepokoju. Ktoś podrzucił na moją działkę stary klucz i kartkę z napisem: „Nie mieszaj się w nie swoje sprawy”. Ręce mi zadrżały. Czy to groźba? Czy ktoś naprawdę chce mnie zastraszyć?

Postanowiłam działać. Wieczorem spotkałam się z Bożenną i wspólnie zaczęłyśmy analizować sytuację. Przypomniałam sobie, że kilka dni wcześniej widziałam młodą dziewczynę — wnuczkę pani Ireny — jak rozmawiała przez telefon za altanką Bożenny. Może to ona coś widziała?

Następnego ranka poszłyśmy razem do pani Ireny.

— Pani Ireno, czy może pani wnuczka była tu ostatnio wieczorem? — zapytałam ostrożnie.

Staruszka spojrzała na nas nieufnie.

— Ola? Tak… była tu na chwilę po szkole. Ale przecież ona nic złego nie zrobiła!

W tym momencie do altanki weszła Ola.

— Babciu, co się dzieje?

Bożenna spojrzała jej prosto w oczy.

— Olu, czy widziałaś coś dziwnego ostatnio na działkach?

Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym spuściła wzrok.

— Widziałam Marka… Wyszedł z altanki Bożenny z jakimś zeszytem i narzędziami. Potem schował coś pod ławką przy stawie.

Serce mi zabiło mocniej.

— Musimy tam pójść — powiedziałam stanowczo.

Poszłyśmy we trójkę nad staw. Pod ławką leżała plastikowa torba. W środku był czarny zeszyt i kilka narzędzi Bożenny.

Bożenna rozpłakała się ze szczęścia i ulgi.

— Dziękuję ci, Halinko… Bez ciebie nigdy byśmy tego nie znalazły!

Ale ja nie czułam radości. Czułam gorycz i smutek. Marek został przyłapany na gorącym uczynku przez własną matkę i babcię Oli; wybuchła awantura na całą działkę. Sąsiedzi zaczęli unikać siebie nawzajem, a atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej.

Wieczorem siedziałam sama przed altanką i patrzyłam na zachodzące słońce nad ogrodem pełnym cieni i niedopowiedzeń. Czy naprawdę warto było rozgrzebywać te sprawy? Czy lepiej było udawać, że nic się nie dzieje?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryje nasza spokojna działka? I czy można jeszcze zaufać ludziom, których zna się całe życie?