Ultimatum teściowej – jak postawiłam wszystko na jedną kartę i odzyskałam siebie
– Nie wytrzymam już ani chwili! – wrzasnęłam, rzucając ścierką o blat tak, że kawałki porcelany na suszarce aż podskoczyły. W kuchni pachniało jeszcze zupą pomidorową, ale w powietrzu wisiał zapach czegoś znacznie cięższego – gniewu i bezsilności. Stałam naprzeciwko mojej teściowej, pani Krystyny, która patrzyła na mnie z taką pogardą, jakbym była niechcianym gościem w jej własnym domu.
– Znowu nie umyłaś podłogi po kolacji? – zapytała lodowatym tonem. – U mnie zawsze był porządek. Zawsze.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. „U mnie” – powtarzała to od dnia naszego ślubu, choć od trzech lat mieszkałam tu z jej synem, moim mężem Bartkiem. Najpierw były drobiazgi: źle ustawione buty w przedpokoju, za mało soli w ziemniakach. Potem coraz ostrzej: „Nie będziesz mi tu urządzać kawalerki”, „W moim domu nie siedzi się do późna przy komputerze”.
Bartek? Bartek chował się za telefonem albo wychodził do piwnicy. „Nie wtrącaj się, synku, kobiety muszą się dogadać” – mówiła Krystyna. A ja próbowałam być miła, uśmiechać się, nie robić scen. Ale tego wieczoru pękłam.
– Pani Krystyno, ja też tu mieszkam! Pracuję całe dnie w szkole, wracam zmęczona i jeszcze muszę słuchać, że jestem nieporządna? – głos mi drżał, ale nie zamierzałam się wycofać.
Teściowa spojrzała na mnie z góry. Miała 67 lat, była wdową od piętnastu lat i całą swoją energię inwestowała w kontrolowanie życia syna. – Jak ci się nie podoba, droga pani Anno, to droga wolna. Ale póki tu mieszkasz, masz się dostosować.
W tym momencie do kuchni wszedł Bartek. Zobaczył nasze twarze i od razu wiedział, że coś się święci.
– Co się dzieje? – zapytał cicho.
– Twoja żona uważa, że jest u siebie – powiedziała Krystyna z przekąsem. – A ja mówię jasno: dom jest mój i moje zasady tu obowiązują.
Spojrzałam na Bartka błagalnie. – Powiedz coś wreszcie!
Bartek spuścił wzrok. – Mamo… może Ania ma rację? Może powinniśmy ustalić jakieś zasady…
Teściowa aż się zagotowała. – Zasady?! Ja całe życie na ten dom pracowałam! Ty byłeś dzieckiem, kiedy twój ojciec zmarł! Sama cię wychowałam! A teraz jakaś obca kobieta będzie mi mówić, co mam robić?
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy niej. Wybiegłam na ganek i oparłam się o zimny mur. Z podwórka dochodziły odgłosy samochodów i szczekanie psa sąsiadów. Oddychałam głęboko.
Po chwili Bartek wyszedł za mną.
– Przepraszam cię… Ona taka już jest. Nie umie inaczej.
– Ale ja też mam swoje granice! – szlochałam. – Nie mogę żyć jak służąca! Albo coś się zmieni, albo…
Nie dokończyłam. Bartek objął mnie ramieniem.
– Porozmawiam z nią jutro rano. Obiecuję.
Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni siedziała Krystyna z sąsiadką, panią Danutą.
– O, przyszła nasza gwiazda! – rzuciła teściowa złośliwie. – Może teraz łaskawie posprząta?
Pani Danuta spojrzała na mnie ze współczuciem. – Oj Krystynko, daj dziewczynie spokój…
Ale Krystyna była nieugięta. – Jak jej nie pasuje, to niech wraca do swojej matki! Tam pewnie wszystko wolno!
Zacisnęłam pięści. Moja mama była po rozwodzie i mieszkała w kawalerce na osiedlu Planty w Radomiu. Nasze relacje były trudne – nigdy nie zaakceptowała Bartka i uważała, że „po co ci taki maminsynek”.
Wieczorem Bartek próbował rozmawiać z matką. Słyszałam przez drzwi:
– Mamo, Ania nie jest twoją służącą…
– A kto tu sprząta? Kto gotuje? Ty? Przecież nawet jajecznicy nie umiesz zrobić!
– Ale ona pracuje! Ja też pracuję! Może byśmy podzielili obowiązki?
– Ja już swoje zrobiłam! Teraz wasza kolej!
W końcu Bartek wyszedł z jej pokoju zrezygnowany.
– Nic nie wskórałem…
Przez następne dni atmosfera była coraz gorsza. Krystyna zaczęła mnie ignorować albo rzucała kąśliwe uwagi przy każdym posiłku:
– U nas w rodzinie kobiety zawsze były gospodarne…
– Kiedyś to młode szanowały starszych…
– Dzieci by się przydały, to byś miała co robić!
W pracy też nie miałam lekko. Dyrektorka szkoły groziła mi zwolnieniem za spóźnienia (a spóźniałam się przez poranne awantury). Koleżanki patrzyły na mnie podejrzliwie – wiedziały, że coś jest nie tak.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama:
– Aniu, przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz trochę.
Zgodziłam się bez wahania. Spakowałam torbę i wyszłam bez słowa do Krystyny. Bartek był w pracy.
W kawalerce mamy poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy. Rozmawiałyśmy długo o wszystkim i o niczym.
– Córciu… może czas pomyśleć o własnym mieszkaniu? Nawet wynajmowanym?
Westchnęłam ciężko.
– Mamo, nas nie stać… Bartek zarabia średnio, ja mam umowę na czas określony…
Mama pokiwała głową ze smutkiem.
– Ale przecież tak dalej nie możesz żyć…
Po powrocie do domu czekała mnie burza.
– Gdzie byłaś?! – krzyczała Krystyna już od progu.
– U mamy.
– Bez pozwolenia?!
– Nie jestem dzieckiem!
– W moim domu się pyta!
Wtedy pierwszy raz powiedziałam to głośno:
– Jeśli jeszcze raz mnie pani obrazi albo postawi warunki – wyprowadzam się! I zabieram Bartka!
Krystyna pobladła.
– Chcesz rozbić rodzinę?!
Bartek stanął za mną i położył mi dłoń na ramieniu.
– Mamo… Ania ma rację. Albo zaczniemy się szanować wszyscy nawzajem, albo my naprawdę odejdziemy.
Zapadła cisza tak głęboka, że słychać było tylko tykanie zegara na ścianie.
Przez kolejne dni Krystyna chodziła obrażona i milcząca. Ale coś się zmieniło – przestała komentować każdy mój ruch. Zaczęliśmy z Bartkiem rozmawiać o wynajmie mieszkania; nawet jeśli mielibyśmy żyć skromniej, chcieliśmy być wolni od jej kontroli.
Po miesiącu znaleźliśmy małe dwupokojowe mieszkanie na osiedlu Gołębiów II. Wyprowadzka była bolesna dla wszystkich: dla mnie (bo mimo wszystko czułam żal), dla Bartka (bo kochał matkę), dla Krystyny (bo została sama).
Dziś mija pół roku od tamtej decyzji. Nasze życie jest inne: skromniejsze, ale spokojniejsze. Z teściową widujemy się rzadko; czasem dzwoni z pytaniem o zdrowie albo zaprasza na obiad. Nadal bywa oschła, ale już nie próbuje rządzić naszym życiem.
Często myślę o tamtym wieczorze i o tym, jak blisko byliśmy rozpadu rodziny przez brak szacunku i granic.
Czy naprawdę trzeba doprowadzić do ostateczności, żeby ktoś zaczął nas traktować poważnie? Czy można nauczyć się stawiać granice wcześniej? Czekam na Wasze historie i rady…