Czekaj na mnie, mamo: Opowieść o powrotach, żalu i nadziei
Telefon zadzwonił o 2:37 w nocy. Przez chwilę myślałem, że to sen, ale dźwięk był zbyt natarczywy. Sięgnąłem po komórkę, ledwo widząc na oczy. Na wyświetlaczu – „Mama”. Odebrałem. Po drugiej stronie cisza, potem cichy szloch.
– Mamo? Co się stało?
– Michał… – jej głos był łamliwy, jakby zaraz miał się rozsypać na kawałki. – Twój ojciec… on… on znowu wyszedł. Nie wrócił na noc.
Zamknąłem oczy. To nie pierwszy raz. Ale pierwszy raz mama zadzwoniła do mnie z płaczem. Zawsze była silna, zawsze „wszystko ogarniała”. Teraz brzmiała jak ktoś, kto się poddał.
– Przyjadę jutro – powiedziałem bez namysłu.
– Nie musisz… – zaczęła, ale przerwałem jej.
– Muszę.
Rzuciłem telefon na poduszkę i przez resztę nocy przewracałem się z boku na bok. W głowie kłębiły się wspomnienia: kłótnie rodziców, trzaskanie drzwiami, ciche dni przy stole. Ostatni raz byłem w Katowicach rok temu, na pogrzebie babci. Potem już tylko telefony i krótkie wiadomości na Messengerze.
Pociąg do Katowic był zatłoczony, pachniało kawą i zmęczeniem. Przez okno patrzyłem na szare bloki i ślady śniegu topniejącego na poboczach. Zastanawiałem się, czy coś się zmieniło w moim starym osiedlu – czy ktoś naprawił windy, czy stary kiosk Rysia jeszcze stoi.
Wysiadłem na dworcu i poczułem znajomy zapach miasta: trochę spalin, trochę piekarni. Przeszedłem przez przejście podziemne, minąłem mural z napisem „Tu się zaczyna Śląsk” i ruszyłem w stronę bloku przy ulicy Ligockiej.
Drzwi otworzyła mi mama. Wyglądała starzej niż ją zapamiętałem – siwe włosy związane w niedbały kok, podkrążone oczy.
– Michał… – przytuliła mnie mocno, jakby bała się, że zaraz zniknę.
W kuchni pachniało rosołem. Usiadłem przy stole, a mama nalała mi herbaty.
– Tata wrócił nad ranem – powiedziała cicho. – Spał w dużym pokoju. Nie rozmawialiśmy.
– Mamo, ile jeszcze tak wytrzymasz?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Czasem myślę, że już nie mam siły. Ale potem patrzę na twoją siostrę… Ola jest jeszcze taka młoda. Nie chcę jej tego wszystkiego rozwalać.
Ola miała 19 lat i właśnie zdawała maturę. Zawsze była oczkiem w głowie mamy. Ja – starszy syn, ten „od problemów”, który wyjechał do Warszawy i rzadko dzwonił.
Po południu tata wrócił z pracy. Cisza w przedpokoju była gęsta jak śmietana.
– Cześć – rzucił krótko, zdejmując buty.
– Cześć – odpowiedziałem chłodno.
Usiadł w salonie przed telewizorem i włączył Wiadomości. Mama krzątała się po kuchni, udając, że wszystko jest normalnie. Ola wróciła ze szkoły i od razu zamknęła się w swoim pokoju.
Wieczorem usiedliśmy do kolacji. Tata jadł szybko, nie patrząc nikomu w oczy.
– Michał przyjechał – powiedziała mama cicho.
– Widzę – burknął tata.
– Może byś coś powiedział? – nie wytrzymałem.
Spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem.
– A co mam mówić? Że wszystko jest dobrze? Bo nie jest.
Mama zaczęła płakać. Ola wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami.
– Po co tu przyjechałeś? – syknął tata. – Myślisz, że wszystko naprawisz jednym weekendem?
– Nie chcę nic naprawiać! Chcę tylko wiedzieć, czy jeszcze jesteście rodziną!
Tata wstał od stołu i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Mama została ze mną przy stole, skulona jak dziecko.
– On już taki jest – szepnęła. – Zawsze ucieka od rozmowy.
Przez kolejne dni próbowałem rozmawiać z każdym osobno. Ola nie chciała słuchać o rozwodzie:
– Michał, nie mieszaj się! Ty masz swoje życie! Ja tu zostaję!
Mama powtarzała tylko:
– Nie chcę być sama…
A tata? Tata zamykał się w sobie coraz bardziej. Wieczorami wychodził do garażu albo do sąsiada na „piwo”. Widziałem po nim zmęczenie i żal, ale nie umiałem do niego dotrzeć.
W niedzielę rano usiadłem z mamą przy kawie.
– Mamo… może czas pomyśleć o sobie? Ola za chwilę pójdzie na studia…
Popatrzyła na mnie długo.
– A ty? Dlaczego tak rzadko dzwonisz?
Zatkało mnie. Zawsze wydawało mi się, że to ona powinna być silna. Że ja mogę uciekać od problemów, bo ona wszystko ogarnie. Ale przecież ona też jest tylko człowiekiem.
Wieczorem tata wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni.
– Michał… pamiętasz jak miałeś 10 lat i uciekłeś z domu?
Skinąłem głową. To był dzień po ich wielkiej kłótni o pieniądze.
– Wtedy myślałem, że wszystko można naprawić przeprosinami – powiedział cicho tata. – Ale czasem nie można. Czasem trzeba po prostu poczekać… aż drugi człowiek będzie gotowy wrócić.
Spojrzałem na niego inaczej niż zwykle – nie jak na kata rodziny, ale jak na zmęczonego faceta, który nie wie jak wyjść z własnych błędów.
Wyjeżdżałem w poniedziałek rano. Mama odprowadziła mnie na dworzec.
– Czekaj na mnie czasem – powiedziała ściskając moją dłoń. – Nie tylko wtedy, gdy coś się wali.
W pociągu długo patrzyłem przez okno na szare bloki Katowic oddalające się za szybą. Myślałem o tym wszystkim, co zostawiłem za sobą – i o tym, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną naprawdę.
Czy można odbudować dom z popiołów dawnych kłótni? Czy wystarczy tylko czekać… czy trzeba działać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?