Wyprawa do restauracji, która zmieniła wszystko

– W drogę po przygody! – krzyknęła Marta, rzucając swoją niebieską walizkę do bagażnika pociągu. Stałam obok niej, ściskając w dłoni bilet i próbując ukryć drżenie rąk. Czerwiec rozkwitał pełnią, a powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą i obietnicą czegoś nowego. Pociąg ruszył punktualnie, a ja patrzyłam przez okno na oddalające się perony Warszawy, czując, jak w środku narasta we mnie dziwny niepokój.

Marta zawsze była tą odważniejszą z nas dwóch. To ona wymyśliła tę wyprawę – weekend w małym miasteczku na Mazurach, gdzie podobno otworzyli restaurację z kuchnią świata. Miałyśmy spróbować czegoś nowego, oderwać się od codzienności i problemów, które ostatnio przytłaczały mnie coraz bardziej. Od miesięcy czułam się jakby życie przeciekało mi przez palce – praca w korporacji, wieczne pretensje mamy, że nie mam jeszcze męża, a do tego samotność, której nie potrafiłam nikomu opisać.

– Zobaczysz, będzie super! – Marta szturchnęła mnie łokciem, gdy pociąg zatrzymał się na naszej stacji docelowej. – W końcu coś dla siebie zrobimy.

Wysiadłyśmy na peronie pachnącym kawą i kurzem. Słońce już grzało, a ja czułam się lekko oszołomiona. Miasteczko było senne, jakby czas płynął tu wolniej. Przeszłyśmy przez rynek, mijając sklepik z pamiątkami i starą fontannę, aż dotarłyśmy do restauracji „Pod Starym Dębem”.

Wnętrze było przytulne – ceglane ściany, drewniane stoły i zapach świeżo pieczonego chleba. Kelnerka z uśmiechem zaprowadziła nas do stolika przy oknie. Zamówiłyśmy śniadanie: ja – jajka po benedyktyńsku, Marta – naleśniki z ricottą i malinami.

– Wiesz, czasem myślę, że powinnam rzucić wszystko i otworzyć własną knajpkę – powiedziałam nagle, sama zaskoczona tym wyznaniem.

Marta spojrzała na mnie uważnie.

– To czemu tego nie zrobisz?

– Boję się. Nie mam odwagi. Mama by mnie chyba zabiła…

– Twoja mama nie żyje twoim życiem, Anka. Może czas przestać się jej bać?

Zamilkłam. Marta zawsze trafiała w sedno. Wiedziała o moich problemach w domu – o tym, jak mama potrafiła zranić jednym słowem, jak nigdy nie wierzyła w moje marzenia.

Śniadanie smakowało jak nigdy wcześniej. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, śmiałyśmy się z głupot i planowałyśmy kolejne podróże. Ale gdzieś pod powierzchnią czułam napięcie – wiedziałam, że Marta ostatnio coś ukrywa.

Po południu postanowiłyśmy wrócić do restauracji na obiad. Tym razem sala była pełna ludzi – rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa, zakochane pary. Zamówiłyśmy zupę tajską i pierogi z kaczką.

W pewnym momencie Marta wyciągnęła telefon i zaczęła pisać wiadomość. Zauważyłam to kątem oka.

– Do kogo piszesz? – zapytałam żartobliwie.

– Do nikogo ważnego – odpowiedziała szybko i schowała telefon.

Coś we mnie pękło. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.

– Marta… czy ty coś przede mną ukrywasz?

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Anka… ja… jestem w ciąży.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę czułam tylko szum w uszach i bicie własnego serca.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bałam się twojej reakcji. Wiem, że ostatnio masz ciężko… Nie chciałam ci dokładać swoich problemów.

Poczułam się zdradzona i jednocześnie winna. Przecież to była moja najlepsza przyjaciółka! Powinnam być dla niej wsparciem, a ona bała się ze mną podzielić najważniejszą wiadomością swojego życia.

Obiad stracił smak. Wyszłyśmy na zewnątrz i usiadłyśmy na ławce pod starym dębem.

– Przepraszam cię – powiedziałam cicho. – Ostatnio jestem egoistką. Tak bardzo skupiam się na swoich problemach, że nie widzę innych.

Marta przytuliła mnie mocno.

– Każda z nas ma swoje demony. Ale jesteśmy razem, prawda?

Pokiwałam głową przez łzy.

Wieczorem wróciłyśmy do pensjonatu. Leżałam długo w łóżku, patrząc w sufit i myśląc o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia. O tym, jak łatwo można zranić kogoś bliskiego przez własny strach i zamknięcie w sobie. O tym, jak bardzo boję się zmian i jak bardzo pragnę czegoś nowego.

Następnego dnia rano poszłyśmy jeszcze raz do restauracji na kawę przed powrotem do Warszawy. Tym razem czułam się inaczej – jakby coś we mnie pękło i zaczęło się goić.

Patrzyłam na Martę i wiedziałam już jedno: muszę zawalczyć o siebie. Może naprawdę powinnam spróbować otworzyć własną knajpkę? Może czas przestać żyć cudzymi oczekiwaniami?

Czasem jedna wyprawa wystarczy, żeby zobaczyć swoje życie z innej perspektywy. Czy odważę się zrobić pierwszy krok? Czy potrafię wybaczyć sobie własne słabości? Może właśnie po to są takie podróże – żeby znaleźć odpowiedzi na pytania, których boimy się zadać.