Jak powstrzymałam teściową od niezapowiedzianych wizyt: niespodziewany rewanż
– Znowu przyszła bez zapowiedzi! – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc przez wizjer na znajomą sylwetkę Grażyny Stanisławy. Stała pod naszymi drzwiami z siatką pełną zakupów i miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Krzysztof spojrzał na mnie bezradnie, jakby chciał powiedzieć: „To przecież moja mama, co mam zrobić?”
Nie minęły nawet dwa tygodnie od naszego ślubu, a ja już czułam się jak intruz we własnym mieszkaniu. Grażyna pojawiała się codziennie – czasem rano, czasem wieczorem. Zawsze z jakimś pretekstem: a to przyniosła świeże jajka od sąsiadki, a to upiekła ciasto, a to „przypadkiem” była w okolicy i chciała zobaczyć, czy wszystko u nas w porządku. Ale ja wiedziałam, że chodzi o coś więcej. Ona po prostu nie potrafiła odpuścić kontroli nad synem.
– Dzień dobry, kochani! – zawołała radośnie, wchodząc do środka bez zaproszenia. – Ojej, znowu nieumyte naczynia? Krzysiu, przecież mówiłam ci, że trzeba pilnować porządku! – rzuciła z wyrzutem, nawet nie patrząc na mnie.
Poczułam, jak ogarnia mnie fala bezsilnej złości. Byłam dorosłą kobietą, miałam własne życie, a jednak czułam się jak dziecko pod jej czujnym okiem. Krzysztof próbował łagodzić sytuację:
– Mamo, może usiądziesz? Napijesz się kawy?
– Kawy? O tej porze? Lepiej herbatę. I nie przesadzaj z cukrem, bo potem narzekasz na brzuch – odpowiedziała stanowczo.
Przez pierwsze tygodnie próbowałam być uprzejma. Uśmiechałam się, dziękowałam za rady i udawałam, że nie widzę jej krytycznych spojrzeń. Ale z każdym dniem czułam coraz większy ciężar na sercu. Nasze mieszkanie przestało być azylem – stało się polem bitwy o władzę nad Krzysztofem.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Wchodzę do domu i słyszę głosy z kuchni. Grażyna i Krzysztof rozmawiają szeptem.
– Ona nie umie gotować rosołu – mówiła Grażyna. – Powinnaś jej pokazać swój przepis.
– Mamo, daj spokój…
– Ja tylko chcę dla was dobrze! – oburzyła się.
Weszłam do kuchni i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Pani Grażyno, proszę mi zaufać. Poradzimy sobie sami.
Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz usłyszała mój głos. Przez chwilę milczała, po czym wzruszyła ramionami i wyszła bez słowa.
To był pierwszy raz, kiedy postawiłam granicę. Ale ona nie zamierzała się poddać.
Następnego dnia przyszła jeszcze wcześniej niż zwykle. Zastała mnie w piżamie.
– Ojej, jeszcze nie gotowa? Krzysiu już dawno w pracy! – rzuciła z przekąsem.
Zacisnęłam pięści.
– Proszę zadzwonić przed przyjściem – powiedziałam stanowczo.
– Przecież to mój syn! – oburzyła się.
– Ale to nasze mieszkanie.
Od tego momentu atmosfera zgęstniała. Krzysztof coraz częściej milczał podczas jej wizyt. Ja zaczęłam unikać domu po pracy, szukałam wymówek, by nie spotykać się z teściową. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego wieczoru wybuchłam.
– Nie mogę tak żyć! – krzyknęłam do Krzysztofa. – Albo ona przestanie tu przychodzić bez zapowiedzi, albo ja się wyprowadzam!
Spojrzał na mnie zszokowany.
– Przesadzasz…
– Nie! To ty przesadzasz! Pozwalasz jej na wszystko!
Milczał długo. W końcu powiedział cicho:
– Porozmawiam z nią.
Następnego dnia Grażyna zadzwoniła przed wizytą. Było mi głupio, ale poczułam ulgę. Myślałam, że to koniec problemów. Ale wtedy zaczęły się telefony. Po pięć razy dziennie: „Czy Krzysiu już jadł?”, „Czy nie jest mu zimno?”, „Czy pamiętasz o jego alergii?”
Pewnego dnia odebrałam telefon i usłyszałam:
– Wiesz co? Ty chyba nie rozumiesz, co znaczy być żoną mojego syna!
Zamarłam.
– Proszę pani…
– Ja wiem lepiej! – przerwała mi i rozłączyła się.
Czułam się upokorzona i bezradna. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Krzysztof był rozdarty między mną a matką. W domu panowała cisza pełna napięcia.
W końcu postanowiłam działać inaczej. Kupiłam nowy zamek do drzwi i zamontowałam go bez wiedzy Krzysztofa. Kiedy Grażyna przyszła następnego dnia i nie mogła wejść swoim kluczem, zadzwoniła do mnie oburzona:
– Co to ma znaczyć?!
– Proszę zadzwonić przed przyjściem – powtórzyłam spokojnie.
Była wściekła. Przez tydzień nie pojawiła się u nas ani razu. Myślałam, że wygrałam tę walkę. Ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.
Pewnego wieczoru Krzysztof wrócił do domu blady jak ściana.
– Mama trafiła do szpitala – powiedział cicho.
Serce mi zamarło. Pojechaliśmy razem do szpitala. Grażyna leżała na łóżku, wyglądała na starszą i słabszą niż kiedykolwiek wcześniej.
– Przepraszam… – wyszeptała do mnie. – Chciałam tylko być częścią waszego życia…
Poczułam ukłucie winy. Czy naprawdę byłam aż tak okrutna?
Po jej wyjściu ze szpitala sytuacja zmieniła się diametralnie. Grażyna zaczęła dzwonić rzadziej, ale za każdym razem pytała mnie o zdanie i prosiła o zgodę na odwiedziny. Nasze relacje stały się bardziej partnerskie, choć nigdy już nie były takie jak dawniej.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musiałam posunąć się aż tak daleko? Czy można było rozwiązać ten konflikt inaczej? Może czasem warto spróbować zrozumieć drugiego człowieka zanim postawi się mur…