Po rozwodzie zostałam bez dachu nad głową – czy odważę się jeszcze zaufać?
– Nie możesz tak po prostu wyjść, Anka! – krzyczał Paweł, trzaskając drzwiami od kuchni. Stałam przy oknie, zaciskając dłonie na zimnym parapecie. W głowie dudniło mi tylko jedno pytanie: jak to się stało, że po dwudziestu latach wspólnego życia, zostałam sama?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Kłótnie o drobiazgi, przemilczane żale. Potem przestał wracać na kolacje, a ja przestałam pytać, gdzie był. Nasze dzieci, Ola i Michał, już dawno wyfrunęły z domu. Zostaliśmy tylko my i cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Anka, ja już nie mogę – powiedział pewnego wieczoru, patrząc na mnie pustym wzrokiem. – To nie ma sensu. Chcę rozwodu.
Nie płakałam wtedy. Może byłam zbyt zmęczona, by walczyć. Może podświadomie wiedziałam, że to koniec. Ale kiedy kilka tygodni później siedziałam w pustym mieszkaniu mojej siostry, z walizką pod nogami i kubkiem zimnej herbaty w dłoniach, poczułam się jak bezdomna.
– Anka, przecież zawsze możesz zostać u mnie tyle, ile chcesz – zapewniała mnie Basia. Ale ja widziałam jej zmęczenie, jej męża Marka kręcącego głową za moimi plecami. Nie chciałam być ciężarem.
Przez pierwsze miesiące żyłam jak cień. Praca w bibliotece była jedynym miejscem, gdzie czułam się potrzebna. Klienci pytali o nowości, dzieci prosiły o bajki. Ale wracając do pustego pokoju u Basi, czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pewnego dnia zadzwoniła Ola.
– Mamo, może przyjedziesz do mnie na weekend? – zaproponowała niepewnie. – Dawno się nie widziałyśmy.
Pojechałam. Jej mieszkanie było ciasne, pełne dziecięcych zabawek i zapachu kawy. Patrzyłam na nią, jak krząta się między kuchnią a salonem, i nagle poczułam ukłucie zazdrości. Miała wszystko to, co ja straciłam.
– Mamo… – zaczęła cicho Ola. – Tata mówił, że… że ty chcesz wszystko zostawić. Że nie walczysz o dom.
Zacisnęłam usta.
– Ola, czasem trzeba odejść, żeby nie stracić samej siebie – odpowiedziałam drżącym głosem.
Nie rozumiała mnie. Może nigdy nie zrozumie.
Wróciłam do Basi i zaczęłam szukać mieszkania. Każda wizyta u pośrednika kończyła się łzami. Ceny były kosmiczne, a ja miałam tylko skromną pensję bibliotekarki i niewielkie oszczędności po rozwodzie.
– Może kredyt? – podsunął Marek podczas jednej z kolacji.
– Sama? W tym wieku? – zaśmiałam się gorzko.
Ale pewnego dnia znalazłam ogłoszenie: kawalerka na Pradze, do remontu. Pojechałam obejrzeć ją sama. Pachniało tam wilgocią i starym kurzem. Ale przez brudne okno wpadało światło i przez chwilę wyobraziłam sobie siebie siedzącą przy stole z książką i kubkiem herbaty.
Kupiłam ją za wszystkie oszczędności.
Remont trwał miesiącami. Sama zdzierałam tapety, malowałam ściany. Basia śmiała się:
– Ty zawsze musisz wszystko robić sama!
Ale ja musiałam udowodnić sobie, że potrafię jeszcze coś zbudować od nowa.
Pewnego wieczoru zadzwonił Michał.
– Mamo, tata się żeni – powiedział bez ogródek.
Zatkało mnie.
– Z kim?
– Z tą swoją koleżanką z pracy… Wiesz, tą blondynką.
Poczułam wstyd i upokorzenie. Przez chwilę chciałam zadzwonić do Pawła i wykrzyczeć mu wszystko w twarz. Ale powstrzymałam się. Położyłam się na materacu w pustym pokoju i płakałam do poduszki.
Z czasem zaczęłam urządzać swoje nowe życie. W pracy pojawił się nowy kolega – Tomek. Był rozwodnikiem, miał dorosłą córkę i smutne oczy.
– Chodź na kawę po pracy – zaproponował pewnego dnia.
Zgodziłam się niechętnie. Bałam się bliskości, bałam się znów zaufać.
Rozmawialiśmy godzinami o książkach, o dzieciach, o samotności.
– Wiesz, Anka… Ja też myślałem, że już nigdy nikomu nie zaufam – powiedział cicho podczas jednej z naszych rozmów.
Patrzyłam na niego i widziałam w nim swoje lęki.
Zaczęliśmy spotykać się częściej. Ola patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Mamo, nie boisz się znów cierpieć?
Bałam się każdego dnia. Każdego ranka budziłam się z myślą: a jeśli znów wszystko stracę? Jeśli znów zostanę sama?
Pewnego wieczoru Tomek przyniósł mi bukiet tulipanów i zaproponował wspólny wyjazd nad morze.
– Anka… Może spróbujemy razem? – zapytał niepewnie.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. W głowie słyszałam głos Pawła: „Nie możesz tak po prostu wyjść”.
Ale tym razem to ja decydowałam o swoim życiu.
Pojechaliśmy nad morze. Spacerowaliśmy po plaży w ciszy, trzymając się za ręce jak nastolatkowie.
Wieczorem siedzieliśmy na tarasie pensjonatu i patrzyliśmy na zachód słońca.
– Boję się – wyszeptałam nagle.
Tomek ujął moją dłoń.
– Ja też się boję. Ale może warto spróbować?
Wróciłam do Warszawy z nową nadzieją. Zaczęliśmy planować wspólne życie – powoli, ostrożnie. Ola i Michał byli sceptyczni:
– Mamo, nie rób sobie złudzeń – ostrzegała Ola.
– Mamo, pamiętaj co przeszedł tata – dorzucał Michał.
Ale tym razem słuchałam siebie.
Minął rok od rozwodu. Moje mieszkanie pachniało świeżo pieczonym chlebem i kawą. Na parapecie stały kwiaty od Tomka. Czasem budziłam się w nocy zlękniona – czy to wszystko nie jest snem?
Czasem jeszcze nachodzi mnie strach: co jeśli znów wszystko stracę? Co jeśli znów zostanę sama?
Ale patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy można nauczyć się ufać od nowa? Czy warto ryzykować wszystko dla odrobiny szczęścia?
A Wy? Czy odważylibyście się jeszcze raz zaufać po tym wszystkim?