Kiedy teściowa nie miała siły dla naszego dziecka, ale dla córki znalazła energię – historia, która złamała mi serce

– Mamo, naprawdę nie możesz choć na chwilę zostać z Antosiem? – zapytałam, patrząc na teściową, która siedziała przy stole, popijając herbatę i przeglądając gazetę. W jej oczach zobaczyłam cień irytacji, ale odpowiedziała spokojnie:

– Kasiu, ja już nie mam tyle siły. Wiesz, ile mam lat? Kręgosłup boli, kolana też. Dziecko to nie zabawka, trzeba mieć energię, a ja już nie mam tej energii. Przykro mi.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Od miesięcy próbowałam pogodzić pracę z opieką nad naszym synkiem, Antosiem. Mój mąż, Tomek, pracował na zmiany, a ja wróciłam do biura, bo kredyt na mieszkanie nie spłaci się sam. Moja mama mieszkała daleko, a teściowa – pani Jadwiga – była jedyną osobą, na którą mogliśmy liczyć. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Wyszłam z kuchni, czując łzy napływające do oczu. Tomek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Daj spokój, Kasia. Może rzeczywiście nie daje rady? – próbował mnie pocieszyć, ale widziałam, że sam nie do końca w to wierzy.

Minęły dwa miesiące. Zmęczenie narastało, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że jestem rozdrażniona, płaczliwa, a nawet zła na cały świat. W pracy ledwo się trzymałam, w domu byłam cieniem samej siebie. Antoś był cudowny, ale wymagający – jak każde niemowlę. Czułam się samotna, opuszczona, niewidzialna.

A potem przyszła wiadomość od szwagierki, Magdy. „Mamo, jestem w ciąży!” – napisała na rodzinnej grupie. Wszyscy się cieszyli, gratulowali, a teściowa… nagle jakby odmłodniała. Zaczęła biegać po sklepach, kupować ubranka, planować remont pokoju dla wnuczki. Kiedy Magda urodziła, pani Jadwiga niemal zamieszkała u niej. Gotowała obiady, sprzątała, wychodziła z wózkiem na spacery. Była wszędzie tam, gdzie była potrzebna – tylko nie u nas.

Pewnego dnia, wracając z pracy, zobaczyłam przez okno, jak teściowa z uśmiechem pcha wózek Magdy. Zatrzymałam się na chodniku, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Przecież jeszcze niedawno mówiła, że nie ma siły nawet wejść na drugie piętro do naszego mieszkania. A teraz? Codziennie pokonuje schody do Magdy, gotuje, bawi się z wnuczką.

Wieczorem nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Tomka, który był wtedy w delegacji.

– Tomek, ja już nie mogę. Czuję się jak powietrze. Twoja mama traktuje nas jak gorszych. Dla Magdy wszystko, dla nas nic. Jak mam jej patrzeć w oczy?

Tomek milczał przez chwilę.

– Porozmawiam z nią, obiecuję. Ale wiesz, Magda zawsze była jej oczkiem w głowie…

– A ty? A Antoś? – przerwałam mu. – Czy nasza rodzina jest mniej ważna?

Następnego dnia teściowa przyszła do nas z ciastem. Usiadła w salonie, a ja zebrałam się na odwagę.

– Pani Jadwigo, chciałam zapytać… Dlaczego dla Magdy ma pani tyle siły, a dla nas już nie?

Spojrzała na mnie zaskoczona, potem spuściła wzrok.

– Kasiu, to nie tak… Ja po prostu… Magda jest sama, jej mąż ciągle za granicą. Bałam się, że sobie nie poradzi. Ty jesteś taka zaradna, zawsze wszystko ogarniasz…

– Ale ja też potrzebuję pomocy! – głos mi się załamał. – Czasem mam wrażenie, że już nie daję rady. Że zaraz się rozpadnę.

Teściowa milczała. Przez chwilę miałam nadzieję, że mnie zrozumie, że może przeprosi, przytuli. Ale ona tylko westchnęła ciężko.

– Wiesz, Kasiu… Ja już naprawdę nie mam tyle zdrowia. Dla Magdy to ostatni raz, potem już naprawdę muszę odpocząć.

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Ostatni raz? A ja? A Antoś?

Przez kolejne tygodnie unikałam teściowej. Tomek próbował łagodzić sytuację, ale ja czułam się coraz bardziej osamotniona. Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy – okazało się, że nie jestem jedyna. „Moja teściowa też woli swoją córkę”, „U nas to samo, zawsze synowa jest na końcu” – słyszałam raz po raz.

Pewnego dnia Antoś zachorował. Wysoka gorączka, płacz, bezradność. Tomek był w pracy, ja w panice dzwoniłam do wszystkich – do mojej mamy, do sąsiadki, do teściowej. Odebrała po kilku sygnałach.

– Pani Jadwigo, Antoś ma 39 stopni gorączki, nie wiem, co robić…

– Kasiu, ja jestem u Magdy. Jej mała też chora. Może spróbuj podać mu syrop i poczekaj na Tomka?

Rozłączyłam się i rozpłakałam. Wtedy zrozumiałam, że nie mogę już liczyć na tę rodzinę tak, jak kiedyś wierzyłam. Musiałam nauczyć się radzić sobie sama.

Z czasem zaczęłam budować własną sieć wsparcia – zaprzyjaźniłam się z sąsiadką, poprosiłam o pomoc koleżankę z pracy. Z Tomkiem rozmawialiśmy szczerze o tym, co czujemy. On też był rozczarowany matką, ale próbował ją zrozumieć.

Minęły miesiące. Antoś rósł, ja nabierałam siły. Teściowa coraz rzadziej do nas zaglądała. Z Magdą miała kontakt codziennie. Czasem zastanawiałam się, czy to ja zrobiłam coś nie tak, czy może po prostu tak wygląda miłość matki do córki.

Dziś patrzę na Antosia i myślę: czy kiedyś będę potrafiła być sprawiedliwa wobec swoich dzieci? Czy nie powielę błędów mojej teściowej? Czy rodzina naprawdę zawsze powinna się wspierać, czy to tylko piękne słowa bez pokrycia?

Może to nie ja jestem niewidzialna, tylko ona nie potrafi dostrzec, jak bardzo jej potrzebujemy? Czy Wy też czuliście się kiedyś zdradzeni przez rodzinę? Jak sobie z tym poradziliście?