„Mamo, sprzedajmy dom. Kupisz sobie mieszkanie, a resztę damy na wkład własny” – czyli jak jedna rozmowa rozbiła naszą rodzinę
– Mamo, musimy porozmawiać – głos Ani drżał, choć próbowała brzmieć stanowczo. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez trzydzieści lat rozwiązywałam krzyżówki, lepiłam pierogi i płakałam po śmierci taty. – Chodzi o dom…
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wszedł Tomek, jej mąż. Zawsze czułam, że nie do końca mnie akceptuje. Może to przez to, że nie jestem taka jak jego matka – dystyngowana, cicha, zawsze z uśmiechem na ustach. Ja jestem z krwi i kości, czasem krzyknę, czasem się rozpłaczę. Ale to mój dom.
– Mamo, my z Tomkiem… myśleliśmy, że może sprzedałabyś dom. Kupiłabyś sobie fajne mieszkanie w bloku, a resztę pieniędzy moglibyśmy przeznaczyć na wkład własny – Ania mówiła szybko, jakby bała się mojej reakcji.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. – To jest twój pomysł czy Tomka? – zapytałam cicho.
– Mamo! Przecież wiesz, jak trudno teraz młodym kupić mieszkanie! – Ania próbowała mnie przekonać. – Ty przecież sama jesteś w tym domu…
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Sama? A ty? Przecież tu się wychowałaś! Tu są twoje zdjęcia na ścianach, twoje rysunki w szufladzie! Jak możesz tak po prostu chcieć to wszystko sprzedać?
Tomek wzruszył ramionami. – To tylko dom. Liczy się rodzina.
– Rodzina? – powtórzyłam z goryczą. – A co ze mną? Ja już nie jestem rodziną?
Ania spuściła wzrok. Widziałam łzy w jej oczach. – Mamo… my po prostu chcemy zacząć własne życie. Ty też byś miała lepiej – nowe miejsce, nowe znajomości…
Nie słuchałam już. W głowie dudniły mi wspomnienia: pierwszy dzień Ani w szkole, święta z całą rodziną przy stole, zapach ciasta drożdżowego unoszący się po całym domu. Jak mogłabym to wszystko zostawić?
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Sąsiadka, pani Zosia, zauważyła od razu. – Co się stało, Marysiu? Wyglądasz jak cień człowieka.
Opowiedziałam jej wszystko. Pani Zosia pokiwała głową ze zrozumieniem. – Teraz młodzi tylko by brali i brali. A potem zostaniesz sama w bloku i nawet nie będą mieli czasu cię odwiedzić.
Wiedziałam, że ma rację. Ale z drugiej strony… czy nie powinnam pomóc córce? Przecież sama zawsze powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Basia. – Marysia, nie daj się! Ten dom to twoje życie! Anka musi sama sobie poradzić.
Ale Ania nie dawała za wygraną. Przychodziła codziennie, przynosiła ciasto, próbowała rozmawiać o wszystkim innym niż dom. Ale ja czułam dystans. Coś między nami pękło.
Pewnego dnia przyszła z Tomkiem i ich synkiem Kubusiem. Mały biegał po ogrodzie, śmiał się do rozpuku. – Widzisz, mamo? Tu jest tak pięknie…
– No właśnie – przerwałam jej ostro. – I dlatego mam to wszystko oddać?
Ania rozpłakała się. Tomek zabrał Kubusia do samochodu.
– Mamo… ja nie chcę cię skrzywdzić. Ale my naprawdę nie damy rady inaczej kupić mieszkania…
– A ja nie dam rady żyć bez tego domu – powiedziałam cicho.
Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Unikaliśmy trudnych tematów, ale czułam, że Ania coraz bardziej się ode mnie oddala.
W końcu przyszła do mnie wieczorem sama. Usiadła na łóżku w moim pokoju dziecięcym.
– Mamo… przepraszam. Chciałam dobrze. Ale chyba za bardzo myślałam o sobie.
Objęłam ją mocno. – Ja też przepraszam. Może powinnam być bardziej otwarta na zmiany…
Siedziałyśmy tak długo w ciszy.
Dziś wiem jedno: dom to nie tylko ściany i dach nad głową. To wspomnienia, zapachy, śmiech i łzy zapisane w każdym kącie.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między szczęściem dzieci a własnym spokojem? Czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie?
A wy co byście zrobili na moim miejscu?