Oddajcie mi dzieci! – Historia Marka, który musiał dorosnąć za wcześnie
– Oddaj mi dzieci! – krzyknęła Anka, stojąc w progu mojego mieszkania, z oczami pełnymi łez i gniewu. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę ona. Moja siostra, która zniknęła osiem lat temu, zostawiając dwójkę swoich dzieci pod moją opieką. Przez te wszystkie lata nie odezwała się ani razu. Żadnego listu, telefonu, nawet głupiej kartki na święta. A teraz stoi tu, jakby nic się nie stało, i żąda, żebym oddał jej dzieci.
Mam na imię Marek. Mam trzydzieści dwa lata i od ośmiu lat jestem ojcem dla dzieci mojej siostry. Sam wychowałem się w domu dziecka. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem dziewięć lat. Wtedy do domu dziecka trafiła też moja młodsza siostra Anka. Byliśmy dla siebie wszystkim – przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Ale życie potrafi być przewrotne. Gdy Anka skończyła osiemnaście lat, uciekła z domu dziecka i przez kilka lat nie miałem z nią kontaktu. Pojawiła się nagle, z dwójką małych dzieci – Zosią i Filipem – i błagała mnie o pomoc. Byłem wtedy świeżo po studiach, próbowałem ułożyć sobie życie z Martą, moją dziewczyną. Ale nie potrafiłem odmówić siostrze. Przyjąłem ją do siebie.
Anka wytrzymała z nami niecały rok. Potem pewnej nocy po prostu zniknęła. Zostawiła tylko kartkę: „Przepraszam, nie umiem być matką”. Zosia miała wtedy cztery lata, Filip dwa. Marta nie była zachwycona tą sytuacją, ale została ze mną jeszcze przez jakiś czas. W końcu jednak odeszła – powiedziała, że nie jest gotowa na takie życie. Zostałem sam z dwójką dzieci, które nie były moje, ale które pokochałem jak własne.
Przez pierwsze miesiące żyłem jak w amoku. Nie spałem po nocach, bo Filip ciągle płakał, a Zosia budziła się z krzykiem po koszmarach. Próbowałem być dla nich wszystkim – ojcem, matką, starszym bratem. Nie miałem pojęcia, jak to robić. Często płakałem po nocach ze zmęczenia i bezsilności. Ale nie mogłem ich zawieść. Wiedziałem, jak to jest być porzuconym.
Z czasem nauczyliśmy się żyć razem. Zosia zaczęła chodzić do szkoły, Filip do przedszkola. Ja pracowałem na dwa etaty – rano w magazynie, wieczorami dorabiałem jako ochroniarz w klubie. Nie było łatwo, ale jakoś dawaliśmy radę. Dzieci zaczęły mówić do mnie „tato”. Za każdym razem łamało mi to serce i cieszyło jednocześnie.
Przez te lata próbowałem odnaleźć Ankę. Pisałem do niej na Facebooku, szukałem przez znajomych z domu dziecka, nawet zgłaszałem sprawę na policję jako zaginięcie. Bez skutku. W końcu pogodziłem się z myślą, że już jej nie zobaczę.
Aż do dzisiaj.
Anka stoi w moim przedpokoju i patrzy na mnie z wyrzutem.
– Marek, to moje dzieci! – powtarza drżącym głosem.
– Twoje? – śmieję się gorzko. – Przez osiem lat nawet się nimi nie zainteresowałaś! Nawet nie zapytałaś, czy żyją!
– Musiałam… musiałam wyjechać – tłumaczy się cicho.
– Musiałaś? A ja musiałem zostać? Musiałem patrzeć, jak Zosia płacze po nocach za matką? Jak Filip pyta, kiedy wrócisz?
– Marek… ja byłam chora. Leczyłam się za granicą…
– Chora? – przerywam jej ostro. – A dzieci? One też były chore – na tęsknotę za tobą!
Widziałem, jak jej twarz blednie. Przez chwilę myślałem, że się rozpłacze, ale tylko zacisnęła usta.
– Chcę je zabrać do siebie – powiedziała cicho.
– A one chcą iść z tobą? – zapytałem spokojniej.
– To moje dzieci – powtórzyła.
W tym momencie do przedpokoju wbiegła Zosia.
– Wujku, kto to? – zapytała niepewnie.
Anka spojrzała na nią z mieszaniną miłości i strachu.
– Zosiu… to ja… mama.
Zosia spojrzała na mnie pytająco.
– To naprawdę ty? – zapytała cicho.
Anka przyklękła i wyciągnęła ręce do córki.
– Tak, kochanie… wróciłam po ciebie.
Zosia cofnęła się o krok.
– Ale ja… ja chcę zostać z wujkiem.
Wtedy Anka zaczęła płakać.
– Marek… błagam cię… pozwól mi spróbować…
Nie wiedziałem, co robić. Przez tyle lat byłem dla nich wszystkim. Bałem się, że jeśli pozwolę Ance zabrać dzieci, znów je skrzywdzi. Ale czy mam prawo odbierać jej szansę na bycie matką? Czy mogę decydować za Zosię i Filipa?
Tej nocy nie spałem ani minuty. Siedziałem w kuchni i patrzyłem na zdjęcia dzieci na lodówce. Przypomniałem sobie wszystkie trudne chwile – pierwsze choroby, szkolne przedstawienia, wspólne święta bez rodziców… I nagle poczułem ogromny żal do Anki. Za to, że mnie zostawiła z tym wszystkim samemu. Za to, że wróciła teraz i chce wszystko naprawić jednym ruchem.
Następnego dnia usiedliśmy razem przy stole – ja, Anka, Zosia i Filip.
– Chciałabym… żebyście dali mi szansę – powiedziała Anka cicho.
Filip patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Ty jesteś moją mamą? – zapytał niepewnie.
Anka skinęła głową.
– Tak, Filipku…
Chłopiec spojrzał na mnie.
– Wujku… a ty będziesz dalej z nami?
Poczułem łzy w oczach.
– Zawsze będę przy was – obiecałem.
Nie wiem, jak to się wszystko potoczy. Może Anka naprawdę się zmieniła. Może zasługuje na drugą szansę. Ale czy dzieci są gotowe jej zaufać? Czy ja jestem gotowy oddać je komuś, kto już raz je porzucił?
Czasem zastanawiam się, czy można naprawić coś, co było tak długo popsute. Czy miłość naprawdę wystarczy? A może są rany, które nigdy się nie zagoją? Co wy byście zrobili na moim miejscu?