Miłość po sześćdziesiątce – jak mój syn uznał mnie za naiwną staruszkę

– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, że on cię wykorzystuje? – głos Pawła odbił się echem w moim małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Stałam przy kuchennym stole, ściskając filiżankę kawy tak mocno, że aż drżały mi palce. Paweł patrzył na mnie z mieszaniną gniewu i rozczarowania, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.

Nie tak wyobrażałam sobie tę rozmowę. Chciałam mu powiedzieć, że jestem szczęśliwa, że po tylu latach samotności znów czuję się kobietą, a nie tylko matką i babcią. Ale on nie słuchał. Widział we mnie naiwną staruszkę, która dała się omotać pierwszemu lepszemu mężczyźnie.

Wszystko zaczęło się pół roku wcześniej. Był listopad, szaro i zimno, a ja wracałam z biblioteki, gdzie dorabiałam sobie na emeryturze. Na przystanku spotkałam Andrzeja – wysokiego, siwego mężczyznę z ciepłym uśmiechem. Zaczęliśmy rozmawiać o książkach, potem o życiu. Zaprosił mnie na herbatę do pobliskiej kawiarni. Zgodziłam się, choć w głowie słyszałam głos mojej nieżyjącej matki: „Barbara, kobieta w twoim wieku powinna już tylko myśleć o wnukach”.

Ale Andrzej był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał mnie uważnie, śmiał się z moich żartów, opowiadał o swoich podróżach i pasjach. Po raz pierwszy od śmierci mojego męża czułam się widziana. Zaczęliśmy spotykać się regularnie – spacery po Łazienkach, kino studyjne na Starym Mieście, wspólne gotowanie pierogów w mojej kuchni.

Kiedy powiedziałam o nim Pawłowi, spodziewałam się zdziwienia, może nawet lekkiego żartu. Ale nie tego chłodu i podejrzliwości. – Mamo, przecież on jest od ciebie młodszy! – wypalił od razu. – Czego on od ciebie chce? Pieniędzy? Mieszkania?

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedział, jak bardzo cierpiałam po śmierci taty, jak długo byłam sama. Czy naprawdę sądził, że jestem aż tak naiwna?

Przez kolejne tygodnie Paweł coraz częściej dzwonił z pytaniami: „Byłaś dziś z Andrzejem? Gdzie poszliście? Czy on nie prosił cię o pożyczkę?” Czułam się jak nastolatka pod nadzorem surowego ojca. Moja synowa Marta próbowała łagodzić sytuację: – Daj mamie trochę luzu, Paweł. Przecież ona też ma prawo do szczęścia.

Ale Paweł był nieugięty. Kiedy zaprosiłam Andrzeja na rodzinny obiad, atmosfera była napięta jak struna. Paweł ledwo się odzywał, wnuczka Zosia patrzyła na nas z ciekawością, a Marta próbowała ratować sytuację rozmową o pogodzie.

Po obiedzie Paweł poprosił mnie na bok. – Mamo, błagam cię, przemyśl to jeszcze raz. Nie chcę cię potem zbierać z podłogi.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez całą noc przewracałam się w łóżku, słysząc w głowie jego słowa. Czy rzeczywiście byłam ślepa? Czy Andrzej naprawdę mógłby mnie skrzywdzić?

Następnego dnia spotkałam się z Andrzejem w parku Skaryszewskim. Opowiedziałam mu wszystko – o rozmowie z Pawłem, o swoich lękach i wątpliwościach.

– Basieńko – powiedział cicho Andrzej, ujmując moją dłoń – nie mogę ci niczego obiecać poza tym, że jestem tu dla ciebie. Nie mam żadnych ukrytych zamiarów.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam szczerość i troskę. Ale strach nie znikał.

W pracy koleżanki zaczęły szeptać za moimi plecami: „Widzisz Barbarę? Podobno ma romans!” Jedna z nich zapytała wprost: – Nie boisz się, że ludzie będą gadać?

A ja? Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się wrócić do tej pustki, którą znałam przez ostatnie lata.

Z czasem relacje z Pawłem tylko się pogarszały. Przestał przychodzić na niedzielne obiady, wnuczka odwiedzała mnie coraz rzadziej. Czułam się rozdarta między miłością do syna a własnym szczęściem.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. To był Paweł.

– Mamo… przepraszam – usłyszałam w słuchawce jego drżący głos. – Po prostu boję się o ciebie. Nie chcę cię stracić.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Synku… Ja też się boję. Ale czy to znaczy, że mam już nigdy nie być szczęśliwa?

Długo rozmawialiśmy tamtego wieczoru. Nie przekonałam go do Andrzeja, ale przynajmniej spróbował mnie zrozumieć.

Dziś wiem jedno: życie nie kończy się po sześćdziesiątce. Mam prawo kochać i być kochaną – nawet jeśli dla innych to dziwne czy niewygodne.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy lepiej żyć zgodnie z oczekiwaniami innych, czy słuchać własnego serca? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?