Nie jestem służącą dla teściowej – historia Magdy z Torunia, która w końcu powiedziała DOŚĆ

– Magda, znowu nie umyłaś podłogi w kuchni? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć tłuszcz po niedzielnym obiedzie. Moje plecy bolały, a w głowie dudniło od zmęczenia. Spojrzałam na zegar – była już prawie dwudziesta.

– Zaraz to zrobię, pani Zosiu – odpowiedziałam cicho, jak zawsze, choć w środku aż się gotowałam.

To był kolejny dzień, kiedy czułam się jak służąca we własnym domu. Od ślubu z Pawłem minęły trzy lata, a ja wciąż nie potrafiłam wywalczyć dla siebie miejsca. Mieszkaliśmy z jego matką, bo „tak będzie taniej i wygodniej”, jak powtarzał Paweł. Tylko dla kogo?

Zosia była kobietą silną, dominującą, przyzwyczajoną do rządzenia. Jej mąż zmarł wcześnie, więc całe życie podporządkowała wychowaniu syna i utrzymaniu domu. Kiedy pojawiłam się ja – młoda, zakochana dziewczyna z Torunia – od razu poczułam jej chłód. „Pawełek zasługuje na najlepsze” – mówiła sąsiadkom, patrząc na mnie z góry.

Na początku starałam się ją przekonać do siebie. Gotowałam jej ulubione pierogi, sprzątałam dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej, nawet prasowałam jej bluzki. Myślałam: „Może jak zobaczy, że się staram, polubi mnie”. Ale im więcej dawałam z siebie, tym więcej wymagała.

Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Stałam przy kuchence od szóstej rano, lepiąc uszka i smażąc karpia. Zosia weszła do kuchni, spojrzała na stół i powiedziała:

– Barszcz za słony. I makowiec za suchy.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale przełknęłam je razem z dumą. Paweł nawet nie spojrzał w moją stronę.

Z czasem zaczęłam gasnąć. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami, bo zawsze „coś było do zrobienia”. Moja mama dzwoniła coraz rzadziej – chyba czuła, że nie chcę się żalić. W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Nawet Paweł zauważył:

– Co się z tobą dzieje, Magda? Ostatnio jesteś jakaś nieobecna.

Chciałam mu powiedzieć: „Twoja matka mnie wykańcza”, ale bałam się jego reakcji. Zawsze powtarzał: „Mama jest już starsza, trzeba jej pomóc”.

Punktem kulminacyjnym był dzień moich urodzin. Marzyłam o tym, żeby spędzić wieczór tylko z Pawłem – pójść do kina albo na spacer po starówce. Zamiast tego Zosia zaprosiła całą rodzinę na kolację u nas.

– Magda, przygotujesz sałatki i upieczesz sernik? – zapytała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Nie miałam siły protestować. Stałam w kuchni do późna, a kiedy wszyscy już poszli, usiadłam na schodach i rozpłakałam się jak dziecko.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.

– Magda, co się z tobą dzieje? Zniknęłaś nam wszystkim! – usłyszałam w słuchawce.

Wtedy pękło coś we mnie. Opowiedziałam jej wszystko – o Zosi, o Pawle, o tym, jak czuję się niewidzialna.

– Musisz postawić granice – powiedziała stanowczo Anka. – Inaczej zwariujesz.

Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o swoim życiu. Czy naprawdę tak miało wyglądać moje małżeństwo? Czy jestem tylko dodatkiem do rodziny Pawła?

Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Zosia siedziała w salonie i oglądała seriale.

– Pani Zosiu, musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– O co chodzi?

– Nie mogę dłużej tak żyć. Czuję się tu jak służąca, a nie jak synowa czy żona Pawła. Mam swoje życie i swoje potrzeby.

Zosia zmrużyła oczy.

– To chyba twoim obowiązkiem jest dbać o dom!

– Nie tylko moim! – podniosłam głos pierwszy raz od lat. – Chcę mieć czas dla siebie! Chcę wrócić do swoich pasji i spotykać się z przyjaciółmi!

Wtedy wszedł Paweł.

– Co tu się dzieje?

– Twoja żona uważa, że jest wykorzystywana! – rzuciła Zosia z pogardą.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Magda… Przecież mama potrzebuje pomocy…

– A ja? Ja też potrzebuję wsparcia! – krzyknęłam przez łzy.

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po ulicach Torunia. Przypomniałam sobie czasy studiów, kiedy byłam pełna marzeń i energii. Gdzie podziała się tamta Magda?

Kiedy wróciłam do domu, Paweł czekał na mnie w kuchni.

– Przesadzasz – powiedział cicho. – Mama jest starsza…

– A ja jestem twoją żoną! – odpowiedziałam stanowczo. – Jeśli nic się nie zmieni, odejdę.

Przez kilka dni panowała w domu cisza. Zosia chodziła obrażona, Paweł milczał. Ale ja poczułam ulgę – pierwszy raz od dawna powiedziałam głośno to, co czuję.

Po tygodniu Paweł przyszedł do mnie wieczorem.

– Może rzeczywiście przesadziliśmy… Porozmawiam z mamą.

Nie było łatwo. Zosia długo nie chciała zaakceptować zmian. Ale zaczęliśmy dzielić obowiązki: Paweł gotował obiady w weekendy, ja wychodziłam na spotkania z Anką i wróciłam na zajęcia jogi. Zosia musiała nauczyć się samodzielności na nowo.

Nasze relacje wciąż są trudne, ale przynajmniej wiem, że mam prawo do własnego życia.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile kobiet jeszcze tkwi w takim układzie? Ile z nas boi się powiedzieć DOŚĆ? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań?