Nowy początek: Kiedy babcia Zofia zamieszkała z nami

— Gdzie ja jestem? — usłyszałam zachrypnięty głos z przedpokoju, kiedy próbowałam uśpić córkę. Zamarłam, serce mi zabiło mocniej. To była pierwsza noc, odkąd babcia Zofia zamieszkała z nami. Michał był na nocnej zmianie, a ja zostałam sama z dwójką dzieci i kobietą, która patrzyła na mnie jak na obcą w moim własnym domu.

— Babciu, wszystko w porządku, jesteś u nas. Jestem Karolina, żona Michała, pamiętasz? — starałam się brzmieć spokojnie, choć głos mi drżał.

Spojrzała na mnie niepewnie, potem uśmiechnęła się nieśmiało, jak dziecko przyłapane na psocie. — Wiesz może, gdzie są moje kapcie? — zapytała cicho.

Wtedy dotarło do mnie, jak mało wiem o życiu z kimś, kto traci pamięć. Jeszcze tydzień temu Michał wrócił z pracy z zatroskaną miną.

— Karolina, musimy pogadać. Mama mówi, że babcia nie może już mieszkać sama. Wczoraj zapomniała, gdzie mieszka, i policja odprowadziła ją do domu. Nie możemy jej zostawić samej, a dom opieki… Wiesz, że nigdy by się na to nie zgodziła.

W żołądku poczułam ciężką kulę. Nasze dwupokojowe mieszkanie ledwo mieściło naszą rodzinę. Dzieci już spały razem w jednym pokoju, a teraz jeszcze babcia? Nie miałam siły powiedzieć „nie”, ale nie wiedziałam też, jak to wytrzymamy.

Pierwsze dni były jak życie na polu minowym. Babcia Zofia wstawała w nocy i błąkała się po mieszkaniu. Raz znalazłam ją przy drzwiach wejściowych, próbując je otworzyć.

— Muszę iść do domu, dziadek na mnie czeka — szeptała, gdy delikatnie wyjmowałam jej klucze z dłoni.

— Babciu, dziadek odszedł dziesięć lat temu — powiedziałam cicho, ale ona jakby mnie nie słyszała, albo nie chciała słyszeć.

Michał był bardziej cierpliwy ode mnie. Każdego wieczoru opowiadał jej historie z dzieciństwa, a ona patrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy. Dzieci bały się jej na początku, szczególnie gdy babcia krzyczała na nie, myśląc, że to obce dzieci, które wtargnęły do jej mieszkania.

Pewnego wieczoru, kiedy szykowałam kolację, usłyszałam krzyk z salonu.

— Zostaw mnie! Nie chcę tych leków! Chcesz mnie otruć! — babcia wrzeszczała na Michała.

— Babciu, to tylko witaminy, zobacz — próbował spokojnie tłumaczyć.

Stałam w kuchni z łzami w oczach. Czułam się bezradna i wściekła. Na Michała, na babcię, na życie. Nie chciałam takiego dzieciństwa dla moich dzieci. Odliczałam dni do weekendu, kiedy przyjeżdżała siostra Michała, Agata, żeby pomóc.

Ale coś się zmieniło. Pewnego popołudnia, gdy przebierałam młodszą córkę, babcia Zofia podeszła i pogłaskała ją po włosach.

— Jesteś taka sama jak mój Michał, gdy był mały… — wyszeptała i pierwszy raz spojrzała na mnie naprawdę.

Ten moment mnie złamał. Zrozumiałam, że to nie jej wina, że zapomina, krzyczy czy ucieka. Ona walczy z własnym umysłem, który codziennie odbiera jej kawałek życia.

Zaczęłam więcej z nią rozmawiać. Wyciągnęłam stare albumy i razem oglądałyśmy zdjęcia z jej młodości. Czasem przypominała sobie imiona, czasem nie, ale każdy jej uśmiech był dla mnie zwycięstwem.

Napięcia rodzinne nie znikały. Mama Michała często wpadała i narzekała, że wszystko robimy źle.

— Powinna mieć specjalną dietę! Czemu siedzi sama? Gdzie są jej leki? — wyliczała, a ja starałam się zachować spokój.

Pewnego razu nie wytrzymałam.

— Jeśli uważasz, że potrafisz lepiej, zostań tu na tydzień! — wykrzyczałam przez łzy.

Michał przytulił mnie tego wieczoru.

— Wiem, że nie jest ci łatwo. Wiem, ile poświęciłaś dla nas — wyszeptał.

— Chcę tylko, żeby dzieci miały normalne dzieciństwo… — odpowiedziałam cicho.

Ale dzieci nas zaskoczyły. Starsza córka zaczęła rysować dla babci obrazki, a za każdym razem, gdy jej je dawała, babcia całowała ją w czoło i mówiła: „Jesteś moim aniołem.”

Nauczyliśmy się żyć z jej zapomnieniami. Zamykaliśmy drzwi na noc, chowaliśmy klucze, a szafki oznaczyliśmy obrazkami jedzenia i ubrań, żeby łatwiej było jej się odnaleźć. Czasem dni mijały spokojnie, czasem były burzliwe.

Najgorsze były noce, gdy płakała za rodzicami lub mężem. Siedziałam przy niej i trzymałam ją za rękę, aż zasnęła.

Pewnego ranka obudziła mnie cisza. Babcia Zofia nie wstała z łóżka. Oddychała cicho, ale nie reagowała na dotyk. Wezwaliśmy pogotowie; powiedzieli, że jej stan się pogorszył i musimy być gotowi na najgorsze.

Tę noc spędziliśmy wszyscy w jednym pokoju. Dzieci leżały obok niej, Michał trzymał ją za rękę, a ja siedziałam na podłodze i patrzyłam na kobietę, która zmieniła nasze życie.

Przez kolejne dni myślałam o wszystkim, co przeszliśmy. O strachu, złości, miłości i przebaczeniu. O tym, jak niewiele wiemy o cudzej walce, dopóki nie dotknie nas osobiście.

Babcia Zofia odeszła spokojnie, otoczona rodziną, której często nie poznawała, ale która kochała ją mimo wszystko.

Teraz, gdy przechodzę obok jej pustego pokoju, pytam siebie: Czy mogliśmy zrobić więcej? Czy ulżyliśmy jej w ostatnich dniach, czy tylko sobie udowadnialiśmy, ile jesteśmy w stanie znieść? Może prawdziwa siła rodziny nie tkwi w doskonałości, ale w tym, że trwamy razem, nawet gdy wydaje się, że już nie damy rady.