„Staram się dla was! A wy tego nie doceniacie!” – Historia o teściowej, która chciała dobrze, a wszystko poszło źle
— Przecież się dla was staram! A wy tego nie doceniacie! — głos pani Haliny, mojej teściowej, odbija się echem w kuchni. Czuję, jak powieka zaczyna mi drgać. Siedzę przy stole, ściskając kubek z zimną już herbatą, i próbuję nie wybuchnąć. Mój mąż, Tomek, patrzy na mnie z napięciem, jakby czekał na eksplozję.
— Mamo, proszę… — zaczyna ostrożnie, ale ona już go nie słucha.
— Cały dzień gotuję, sprzątam, zajmuję się wnukiem, a wy tylko narzekacie! — podnosi głos, a ja czuję, jak w środku wszystko mi się gotuje.
To nie jest pierwszy raz. Od dwóch lat mieszkamy razem — ja, Tomek, nasz pięcioletni syn Staś i ona. Miało być łatwiej: pomoc przy dziecku, niższe koszty życia, więcej czasu dla siebie. Tak mówił Tomek, kiedy przekonywał mnie do przeprowadzki do domu jego matki na obrzeżach Białegostoku. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to dobry pomysł.
Pierwsze tygodnie były nawet znośne. Halina była uprzejma, trochę nadopiekuńcza, ale starała się nie wtrącać. Z czasem jednak jej „pomoc” zaczęła mnie przytłaczać. Wchodziła do naszego pokoju bez pukania, poprawiała po mnie pranie, gotowała obiady według własnych przepisów („Bo Staś nie powinien jeść tyle makaronu!”), a nawet przestawiała meble w salonie („Tak będzie lepiej wyglądać!”). Każda rozmowa kończyła się jej westchnieniem i powtarzanym jak mantra: „Ja tylko chcę dobrze”.
Dziś jednak coś we mnie pękło. Może to przez to, że rano znalazłam swoje ulubione spodnie wyprasowane na kant („Bo były pogniecione!”), a potem usłyszałam od niej, że powinnam więcej czasu spędzać z dzieckiem („Za dużo pracujesz przy komputerze!”). Może przez to, że Staś płakał, bo babcia zabroniła mu oglądać bajki („To szkodzi na oczy!”), a Tomek znowu udawał, że nic nie widzi.
— Mamo, naprawdę doceniamy twoją pomoc — próbuję powiedzieć spokojnie. — Ale czasem chciałabym sama decydować o tym, co robię w swoim domu.
— W swoim domu? — Halina patrzy na mnie z wyrzutem. — To jest mój dom! Ja tu mieszkam od czterdziestu lat! Ty przyszłaś tu później!
Cisza. Tomek spuszcza wzrok. Staś bawi się klockami w kącie i udaje, że nas nie słyszy. Czuję łzy pod powiekami, ale nie dam jej tej satysfakcji.
— Magda… — Tomek próbuje mnie objąć, ale odsuwam się. Nie chcę jego współczucia. Chcę wsparcia.
Wieczorem zamykam się w łazience i płaczę cicho do ręcznika. Myślę o tym, jak bardzo tęsknię za własnym mieszkaniem w centrum miasta. Za ciszą. Za tym, że mogłam sama decydować o tym, co jem na śniadanie i kiedy sprzątam łazienkę. Za tym, że nikt nie komentował moich wyborów.
Następnego dnia Halina zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Robi mi kawę („Z mlekiem czy bez?”), podaje kanapki („Zjadłabyś coś w końcu!”) i opowiada o sąsiadce („Pani Jadzia też mieszka z synową i jakoś się dogadują…”). Udaję, że słucham, ale w środku czuję narastającą frustrację.
Wieczorem rozmawiam z Tomkiem.
— Nie dam już rady — mówię cicho. — Albo coś się zmieni, albo…
— Albo co? — patrzy na mnie przestraszony.
— Albo wyprowadzę się ze Stasiem. Nie chcę tak żyć.
Tomek milczy długo. Wiem, że kocha matkę i nie chce jej zranić. Ale ja też mam swoje granice.
Kilka dni później Halina znajduje ogłoszenie o pracy dla mnie — w sklepie spożywczym na osiedlu.
— Zobacz, mogłabyś pracować bliżej domu! — mówi z entuzjazmem.
— Ale ja mam swoją pracę… — próbuję tłumaczyć.
— Praca przez internet to nie praca! — ucina krótko.
Wtedy wybucham.
— Mamo Tomka! Proszę przestać się wtrącać! Mam swoją pracę i swoje życie! Proszę to uszanować!
Halina patrzy na mnie zszokowana. Przez chwilę myślę, że zaraz wybuchnie płaczem albo zacznie krzyczeć. Ale ona tylko wychodzi z kuchni bez słowa.
Tomek przychodzi do mnie wieczorem.
— Może powinniśmy poszukać czegoś swojego… — mówi cicho.
Patrzę na niego i widzę ulgę w jego oczach. Może też miał już dość tej sytuacji?
Zaczynamy szukać mieszkania do wynajęcia. Halina milczy przez kilka dni, potem zaczyna płakać i mówić wszystkim sąsiadkom, że syn ją zostawia przez „obcą kobietę”. Czuję się winna i zła jednocześnie.
W końcu znajdujemy małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Przeprowadzka jest szybka i chaotyczna. Staś płacze pierwszego wieczoru („Chcę do babci!”), ale potem zaczyna cieszyć się nowym pokojem i tym, że może oglądać bajki bez zakazów.
Halina dzwoni codziennie przez pierwszy tydzień. Potem coraz rzadziej. Czasem myślę o niej z żalem — wiem, że chciała dobrze. Ale jej „pomoc” była dla mnie jak klatka.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę dogadać się z teściową? Czy zawsze musi być ktoś przegrany? A może po prostu każdy powinien mieć swoją przestrzeń?