Nasze dzieci próbowały wyrzucić nas z własnego domu: Historia zdrady pod własnym dachem
— Tato, musimy poważnie porozmawiać — głos Jakuba drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał naprzeciwko mnie w salonie, a obok niego stała Daria, moja córka, z założonymi rękami i wzrokiem wbitym w podłogę. Maria siedziała na kanapie, ściskając dłonie tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Czułem, jak serce wali mi w piersi, a w powietrzu wisiała groźba czegoś nieodwracalnego.
Przez całe życie ciężko pracowałem. Z Marią poznaliśmy się jeszcze na studiach w Krakowie. Ona była cicha, ja — wiecznie rozgadany. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Każdą złotówkę odkładaliśmy na dom. Kiedy w końcu udało się kupić działkę pod Wieliczką, budowaliśmy wszystko własnymi rękami. Pamiętam, jak Jakub biegał po placu budowy z dziecięcym młotkiem, a Daria przynosiła nam wodę w plastikowych kubkach. To był nasz dom — nasze marzenie.
Wszystko robiliśmy dla dzieci. Chciałem, żeby miały lepiej niż my. Maria powtarzała: „Zbyszek, dom to nie tylko ściany. To rodzina.” Wierzyłem jej. Uczyliśmy dzieci szacunku, uczciwości i tego, że rodzina jest najważniejsza.
A potem dorosły. Jakub wyjechał na studia do Warszawy, Daria do Wrocławia. Byliśmy dumni, choć tęskniliśmy. Po latach wrócili — Jakub z żoną Magdą i dwójką dzieci, Daria samotna po nieudanym związku. Dom znów ożył śmiechem wnuków i zapachem niedzielnego rosołu.
Ale coś się zmieniło. Zaczęły się kłótnie o pieniądze, o to, kto ile daje na rachunki, kto sprząta, kto gotuje. Magda narzekała na ciasnotę i brak prywatności. Daria czuła się pomijana. Ja próbowałem łagodzić konflikty, Maria płakała po nocach.
Aż przyszedł ten dzień.
— Tato — powtórzył Jakub — rozmawialiśmy z Darią i Magdą. Uważamy, że powinniście z mamą pomyśleć o przeprowadzce do mniejszego mieszkania. My potrzebujemy przestrzeni dla siebie i dzieci.
Patrzyłem na niego jak na obcego człowieka. — Chcesz nas wyrzucić z własnego domu?
— To nie tak… — zaczął Jakub, ale Daria mu przerwała:
— Tato, jesteście już starsi. Ten dom jest za duży dla was dwojga. My tu mamy swoje życie.
— A my? — głos Marii był cichy jak szept. — Gdzie mamy pójść?
— Możemy wam pomóc znaleźć mieszkanie — powiedziała Magda chłodno. — Nawet dorzucimy się do czynszu przez pierwszy rok.
Poczułem się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Przed oczami stanęły mi wszystkie lata pracy, wyrzeczeń, nieprzespanych nocy przy gorączkujących dzieciach, wspólne święta i urodziny.
— To jest nasz dom — powiedziałem w końcu cicho. — Budowaliśmy go dla was, ale nie po to, żebyście nas wyrzucili.
Jakub spuścił wzrok. Daria wzruszyła ramionami.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Maria zamknęła się w sobie. Ja chodziłem po domu jak cień samego siebie. W kuchni słyszałem szepty Magdy i Jakuba: „Musimy być stanowczy…”, „Oni muszą zrozumieć…”
Pewnej nocy usłyszałem płacz Marii w łazience. Usiadłem obok niej na zimnych kafelkach.
— Zbyszek… co my zrobiliśmy źle? — zapytała przez łzy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Zaczęliśmy szukać pomocy u znajomych i sąsiadów. Jedni mówili: „To wasz dom! Nie dajcie się!”, inni: „Dzieci też mają prawo do życia po swojemu.”
W końcu poszedłem do notariusza sprawdzić dokumenty własności domu. Okazało się, że kilka lat temu — chcąc zabezpieczyć przyszłość dzieci — przepisałem część udziałów na Jakuba i Darię. Wtedy wydawało mi się to naturalne.
Teraz stało się moim przekleństwem.
Pewnego wieczoru zebrałem wszystkich przy stole.
— Chcecie nas wyrzucić? Proszę bardzo — powiedziałem spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. — Ale pamiętajcie jedno: dom to nie tylko mury i działka w księdze wieczystej. Dom to ludzie i pamięć o tym, co razem przeżyliśmy.
Jakub milczał długo. W końcu powiedział:
— Tato… ja nie chciałem… Myślałem tylko o dzieciach…
Daria spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
— Przepraszam…
Ale słowa już niczego nie zmieniły. Coś pękło między nami na zawsze.
Dziś siedzę sam w kuchni i patrzę przez okno na ogród, który sadziłem własnymi rękami. Maria czyta w salonie list od starej przyjaciółki z młodości — może pojedziemy do niej na kilka dni? Może znajdziemy spokój gdzieś indziej?
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można wszystko poświęcić dla rodziny i nie zostać zdradzonym? Czy dom bez miłości to jeszcze dom? Może ktoś z was zna odpowiedź…