Mój mąż, duch w naszym domu: Między pracą a jego mamą – gdzie jestem ja?
Grzmot rozdarł niebo, a ja siedziałam na kanapie, wpatrując się w ciemność za oknem. Mały Staś spał już od godziny, a ja po raz kolejny czekałam na powrót Juliana. Zegar wskazywał 22:37. W kuchni cicho brzęczała lodówka, a w mojej głowie narastał szum myśli, których nie potrafiłam już uciszyć.
— Znowu go nie ma — szepnęłam do siebie, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
Telefon zadzwonił. Wiadomość od Juliana: „Jeszcze jestem u mamy, wrócę później. Nie czekaj.”
Nie czekaj. Te dwa słowa uderzyły mnie mocniej niż burza za oknem. Przez ostatnie miesiące czułam się jak cień w naszym własnym domu. Julian znikał w pracy, a jeśli już wracał, to tylko po to, by zaraz wyjść do swojej mamy. Zosia, jego matka, była wszędzie – w naszych rozmowach, w jego planach, nawet w naszych kłótniach.
Pamiętam, jak kiedyś śmiałam się z koleżankami, że teściowa to temat na żarty. Teraz żart zamienił się w moją codzienność. Zosia dzwoniła do Juliana codziennie, czasem po kilka razy. „Synku, musisz mi pomóc z zakupami”, „Synku, coś mi się stało z pralką”, „Synku, przyjedź na obiad”. A Julian? Zawsze gotowy, zawsze w drodze.
— A co ze mną? — zapytałam go kiedyś, gdy wrócił późno w nocy. — Czy ja też mogę na ciebie liczyć?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Przecież wiesz, że mama jest sama. Ty masz mnie i Stasia.
— Ale ja czuję się samotna! — wybuchłam. — Nie widzisz tego?
Wzruszył ramionami i poszedł pod prysznic. Zostawił mnie z moim krzykiem, który odbijał się od pustych ścian.
Dziś jednak coś we mnie pękło. Może to ta burza, może to zmęczenie, może świadomość, że Staś rośnie, a ja coraz bardziej znikam. Przypomniałam sobie, jak kiedyś marzyłam o rodzinie – o wspólnych śniadaniach, o spacerach w parku, o wieczorach przy filmie. Tymczasem moje życie zamieniło się w czekanie. Czekanie na męża, czekanie na rozmowę, czekanie na chwilę uwagi.
Kiedy Julian wrócił tej nocy, nie zapaliłam światła. Siedziałam w ciemności, słuchając jego kroków. Wszedł do salonu, zdjął kurtkę i westchnął ciężko.
— Jesteś jeszcze? — zapytał cicho.
— Tak — odpowiedziałam. — Chciałam z tobą porozmawiać.
Usiadł naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając deszczu uderzającego o szyby.
— Julian, czy ty wiesz, jak bardzo mnie tu nie ma? — zaczęłam, głos mi drżał. — Jesteś jak duch w naszym domu. Przychodzisz i znikasz. Ja tu zostaję sama, ze Stasiem, z naszymi problemami, z moją samotnością.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć, o czym mówię.
— Przesadzasz — powiedział w końcu. — Przecież staram się dla was. Pracuję, pomagam mamie…
— A kto pomaga mi? — przerwałam mu. — Kto widzi mnie? Kto słyszy, kiedy płaczę w nocy, bo nie mam już siły?
Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
— Nie rozumiesz, jak trudno mi to wszystko pogodzić. Mama jest sama od śmierci taty. Ty masz rodzinę, masz mnie…
— Mam cię? — zaśmiałam się gorzko. — Mam cień człowieka, który kiedyś był moim mężem. Teraz jesteś tylko synem swojej matki i pracownikiem swojej firmy. Ja jestem dodatkiem do twojego życia.
Zamilkł. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. Może pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę – nie tylko jako matkę jego dziecka, nie tylko jako gospodynię domu, ale jako kobietę, która potrzebuje miłości i wsparcia.
— Chciałabym, żebyś czasem wybrał mnie — powiedziałam cicho. — Żebyś przyszedł do domu nie tylko ciałem, ale i sercem.
Usiadł obok mnie. Położył rękę na mojej dłoni, ale nie poczułam ciepła. Było w tym geście więcej obowiązku niż uczucia.
— Spróbuję — powiedział po dłuższej chwili. — Ale nie mogę obiecać, że będzie łatwo.
Wiedziałam, że nie będzie. Wiedziałam też, że jeśli nic się nie zmieni, któregoś dnia naprawdę zniknę – nie tylko z jego życia, ale i z własnego.
Następne dni były pełne napięcia. Julian starał się być więcej w domu, ale widziałam, jak bardzo go to męczy. Zosia dzwoniła częściej niż zwykle, narzekała na samotność, na zdrowie, na wszystko. Staś zaczął pytać, dlaczego tata jest smutny.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy kolacji. Staś opowiadał o przedszkolu, a ja patrzyłam na Juliana, który błądził myślami gdzieś daleko.
— Julian — zaczęłam ostrożnie — może powinniśmy porozmawiać z twoją mamą? Może ona też potrzebuje kogoś więcej niż tylko ciebie?
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Chcesz się jej pozbyć?
— Nie! — zaprzeczyłam szybko. — Chcę tylko, żebyśmy wszyscy mogli być szczęśliwi. Żebyś nie musiał wybierać między nami.
Westchnął ciężko.
— Nie rozumiesz…
— Może to ty nie rozumiesz mnie — przerwałam mu cicho.
W tamtej chwili poczułam, że jesteśmy jak dwa statki mijające się w nocy. Każde z nas płynie w swoją stronę, każde niesie swój ciężar.
Czasem myślę, że miłość to nie tylko bycie razem, ale też umiejętność słuchania siebie nawzajem. Czy można nauczyć się być dla kogoś, nie tracąc siebie? Czy można znaleźć miejsce dla siebie w rodzinie, która wydaje się już pełna?
Patrzę na śpiącego Stasia i zastanawiam się, ile jeszcze wytrzymam w tej ciszy. Czy mam prawo walczyć o siebie? Czy egoizm to chcieć być kochaną?
Może ktoś z was zna odpowiedź.