Oddałem wszystko dla córki, a dziś nie mam gdzie się podziać – historia ojca, który został sam
– Tato, nie możesz tu zostać. Michał się nie zgadza. Przepraszam… – głos Magdy drżał, a ja patrzyłem na nią z niedowierzaniem, jakby właśnie powiedziała mi, że świat się kończy.
Stałem w progu jej mieszkania na warszawskim Ursynowie, z jedną walizką i reklamówką pełną leków. Za ścianą płakała moja wnuczka, Zosia. Przez chwilę miałem nadzieję, że Magda się opamięta, że powie: „Tato, żartowałam, chodź, napijemy się herbaty”. Ale ona tylko stała, skulona, z oczami wbitymi w podłogę.
– Magda… – zacząłem cicho. – Przecież nie mam dokąd pójść. Ty wiesz…
– Tato, ja naprawdę nie mogę. Michał już powiedział, że nie chce tu nikogo więcej. Mamy za mało miejsca. – Jej głos był coraz cichszy.
Wyszedłem na klatkę schodową. Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie. Stałem tam chwilę, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że po tylu latach zostałem sam. Przecież całe życie robiłem wszystko dla niej.
Pamiętam dzień, w którym jej matka odeszła. Magda miała wtedy siedem lat. Zostałem sam z dzieckiem i kredytem na mieszkanie w bloku na Bródnie. Pracowałem po dwanaście godzin dziennie jako kierowca autobusu, żeby niczego jej nie brakowało. Nigdy nie miałem czasu dla siebie – wszystko było dla Magdy: nowe buty na zimę, korepetycje z matematyki, wyjazdy na kolonie.
Kiedy miała szesnaście lat i przyniosła do domu pierwszą dwóję z fizyki, siedziałem z nią do północy nad zadaniami. Gdy płakała po rozstaniu z pierwszym chłopakiem, robiłem jej kakao i słuchałem godzinami jej żali. Byłem przy niej zawsze – nawet wtedy, gdy nie chciała mnie widzieć.
A potem dorosła. Poszła na studia do Warszawy. Pomogłem jej wynająć pokój, dałem oszczędności na start. Sam zostałem w naszym starym mieszkaniu na Bródnie. Dzwoniła coraz rzadziej. Najpierw raz w tygodniu, potem raz w miesiącu. Zawsze była zajęta: praca, egzaminy, znajomi.
Kiedy poznała Michała, zadzwoniła do mnie tylko po to, żeby powiedzieć, że bierze ślub. Zaprosiła mnie na wesele – siedziałem przy stole z jej koleżankami ze studiów i czułem się jak intruz we własnej rodzinie.
Po ślubie widywaliśmy się jeszcze rzadziej. Czasem wpadałem na kawę, czasem dzwoniła z pytaniem o przepis na pierogi. Ale kiedy zachorowałem na serce i musiałem przejść operację bajpasów, nie było jej przy mnie. Leżałem w szpitalu sam – odwiedził mnie tylko sąsiad z klatki.
A teraz… Teraz siedzę na ławce w parku przy Polach Mokotowskich z walizką u stóp i patrzę na ludzi spieszących się do pracy. Nikt nie wie, że jeszcze dwa dni temu miałem dom i rodzinę.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Mój blok przeznaczono do rozbiórki – deweloper wykupił mieszkania pod nową inwestycję. Dostałem śmieszną odprawę i musiałem się wyprowadzić w ciągu tygodnia. Zadzwoniłem do Magdy – myślałem, że to oczywiste: przecież jestem jej ojcem.
– Tato, przecież wiesz, jak tu ciasno… Zosia ma swój pokój, Michał pracuje zdalnie…
– Magda, to tylko na chwilę. Poszukam czegoś…
– Porozmawiam z Michałem – powiedziała i rozłączyła się.
Czekałem dwa dni na odpowiedź. W końcu zadzwoniła: „Przykro mi, tato”.
Próbowałem znaleźć pokój do wynajęcia – ale kto wynajmie sześćdziesięciolatkowi bez pracy? Emerytura ledwo starcza na leki i jedzenie. Znajomi? Każdy ma swoje życie.
Siedząc na tej ławce, przypominam sobie wszystkie chwile z Magdą: jak uczyłem ją jeździć na rowerze w parku Bródnowskim; jak tuliła się do mnie po nocnych koszmarach; jak płakała po maturze ze strachu przed przyszłością.
Czy naprawdę tak trudno było znaleźć dla mnie miejsce? Czy dom to tylko cztery ściany i zamknięte drzwi?
Wczoraj wieczorem zadzwoniłem do niej ostatni raz.
– Magda…
– Tato… proszę cię… Nie dzwoń już więcej. Michał jest wściekły. Zosia się boi twojego płaczu…
– Przepraszam – powiedziałem tylko i odłożyłem słuchawkę.
Dziś rano sprzedałem ostatni zegarek po ojcu w lombardzie przy Dworcu Wileńskim. Za te pieniądze kupiłem sobie bułkę i kawę z automatu.
Patrzę na ludzi wokół – młode matki z dziećmi, starszych panów grających w szachy pod drzewami. Każdy ma dokąd wrócić. Każdy ma kogoś.
A ja? Ja oddałem wszystko dla córki – czas, zdrowie, marzenia – a dziś nie mam nawet klucza do żadnych drzwi.
Może to ja popełniłem błąd? Może za bardzo ją chroniłem? Może nauczyłem ją tylko brać?
Czasem myślę: czy miłość rodzica powinna mieć granice? Czy można kochać za bardzo?
A może to świat się zmienił i dla takich jak ja nie ma już miejsca?
Może ktoś z was zna odpowiedź?