Między miłością a odpowiedzialnością: Historia matki, która musiała wybrać
„Niech u ciebie mieszkają! To ty go tak wychowałaś!” — wrzeszczał do telefonu mój były mąż, Marek. Jego głos drżał ze złości, a ja stałam w kuchni, ściskając słuchawkę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Czułam, jak wszystko we mnie się zaciska — gardło, żołądek, serce. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale powstrzymałam się. W końcu to nie telefon był winny temu, co się działo.
Chodziło o Kamila, naszego syna. Kamil miał dwadzieścia dwa lata i właśnie postanowił zamieszkać ze swoją dziewczyną, Magdą. Problem w tym, że nie mieli gdzie się podziać. Magda pochodziła z małego miasteczka pod Radomiem, jej rodzice nie mieli warunków, żeby ich przyjąć. Ja mieszkałam w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie, które ledwo starczało dla mnie i Kamila. Marek miał dom pod miastem, ale od rozwodu trzymał się od nas z daleka.
— Marek, to jest też twój syn! — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. — Nie możesz po prostu umyć rąk i zostawić wszystkiego na mojej głowie!
— Niech z tobą zostaną! Przecież sama ich tak wychowałaś! — odparował. — Zawsze byłaś dla niego za miękka! Teraz masz za swoje!
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Wiedziałam, że ta rozmowa donikąd nie prowadzi. Zawsze tak było — Marek potrafił tylko krzyczeć i przerzucać winę na innych. Po rozwodzie przez lata nie interesował się Kamilem, a teraz nagle miał pretensje.
Odłożyłam słuchawkę i usiadłam przy stole. Kamil siedział na kanapie w salonie, patrzył na mnie niepewnie.
— I co? — zapytał cicho.
— Twój ojciec uważa, że powinniście zostać tutaj — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
Kamil spuścił głowę. Wiedziałam, że jest mu głupio. Od kilku miesięcy szukał pracy, ale bez doświadczenia nikt nie chciał go zatrudnić na stałe. Magda pracowała w kawiarni na pół etatu i ledwo starczało jej na bilet miesięczny.
— Mamo… Ja wiem, że to dla ciebie trudne… Ale my naprawdę nie mamy gdzie pójść — powiedział po chwili.
Poczułam ukłucie żalu i bezsilności. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Po rozwodzie robiłam wszystko, żeby Kamil nie czuł się gorszy od innych dzieci. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Ale teraz… Teraz czułam się zmęczona. Chciałam wreszcie pomyśleć o sobie.
Wieczorem usiadłam sama w kuchni z kubkiem herbaty. Wpatrywałam się w ciemność za oknem i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę byłam dla Kamila za miękka? Czy powinnam była być bardziej stanowcza? A może to po prostu życie tak się ułożyło?
Następnego dnia Magda przyszła do nas z walizką. Była blada i wystraszona.
— Dzień dobry pani Aniu… Przepraszam, że tak… Ale mama powiedziała, że nie mogę już wrócić do domu — powiedziała drżącym głosem.
Przytuliłam ją bez słowa. Widziałam w jej oczach ten sam strach, który czułam ja sama wiele lat temu, kiedy Marek odszedł.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy we troje na 42 metrach kwadratowych. Każdy dzień był wyzwaniem. Kamil i Magda spali na rozkładanej kanapie w salonie, ja w małej sypialni za cienką ścianą. Rano mijaliśmy się w łazience, wieczorami kłóciliśmy się o drobiazgi — kto nie wyniósł śmieci, kto zostawił brudne naczynia w zlewie.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
— Kamil, ja już nie mogę tak żyć! — płakała Magda. — Twoja mama patrzy na mnie jak na intruza!
— Przestań! Ona się stara! — odpowiedział Kamil podniesionym głosem.
— Może powinniśmy wyjechać do Anglii? Tam przynajmniej będziemy sami!
Zamarłam za drzwiami. Poczułam się jak potwór. Czy naprawdę byłam dla nich taka okropna?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kamilem.
— Synku… Wiem, że wam ciężko. Ale ja też mam swoje granice. Chciałabym wam pomóc, ale nie mogę brać wszystkiego na siebie — powiedziałam spokojnie.
Kamil spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
— Mamo… Ja cię kocham. Ale muszę zacząć żyć po swojemu.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Potem przytuliłam go mocno.
Kilka dni później Kamil znalazł pracę w magazynie pod Warszawą. Magda dostała etat w kawiarni na Mokotowie. Zaczęli odkładać pieniądze na wynajem pokoju. Po dwóch miesiącach wyprowadzili się do małego mieszkania na Ursynowie.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, poczułam ulgę… i pustkę jednocześnie. Przez kilka dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Nagle wszystko ucichło — nie było już kłótni o łazienkę ani brudnych naczyń w zlewie.
Wieczorem zadzwonił Marek.
— I co? Poradzili sobie? — zapytał chłodno.
— Tak… Poradzili sobie — odpowiedziałam cicho.
Odłożyłam słuchawkę i usiadłam przy stole. Spojrzałam na zdjęcie Kamila z dzieciństwa stojące na półce.
Czy naprawdę byłam złą matką? Czy powinnam była pozwolić im odejść wcześniej? A może właśnie na tym polega miłość — żeby umieć puścić dziecko wolno?
Czasem zastanawiam się: czy można być jednocześnie dobrą matką i kobietą mającą własne potrzeby? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a rodziną? Może wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem…