Minuta spóźnienia, obiad stracony: Życie pod zegarem mojej teściowej
– Znowu się spóźniłaś, Magdo. – Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy stole z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było zimniejsze niż poranny wiatr na przystanku tramwajowym. Zegar nad lodówką wybił 14:01.
– Przepraszam, autobus się spóźnił… – zaczęłam nieśmiało, ale już wiedziałam, że to nie ma znaczenia. W tym domu nie było miejsca na opóźnienia. Obiad był o czternastej. Nie o czternastej zero jeden. Nie o czternastej zero dwa. O czternastej.
Mąż, Tomek, siedział już przy stole, wpatrzony w talerz. Nie podniósł wzroku, nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na wsparcie. Od kiedy zamieszkaliśmy z jego matką po tym, jak stracił pracę i nie było nas stać na wynajem, wszystko się zmieniło. Każdy dzień był jak egzamin, a ja czułam się jak uczennica, która zawsze dostaje pałę.
Teściowa odsunęła mój talerz na bok. – Obiad był o czternastej. Teraz jest czas na sprzątanie. – Jej głos był spokojny, ale w oczach widziałam satysfakcję.
Zacisnęłam pięści pod stołem. W żołądku burczało mi z głodu, ale wiedziałam, że nie mam prawa protestować. Przecież to jej dom, jej zasady. Tak powtarzał Tomek za każdym razem, gdy próbowałam z nim porozmawiać.
Wieczorem leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Słyszałam tykanie zegara w salonie – regularne, nieubłagane. Każda sekunda przypominała mi, że tu nie jestem u siebie. Że jestem tylko gościem, który musi się dostosować albo odejść.
Początkowo próbowałam się dostosować. Wstawałam o szóstej rano, żeby pomóc w kuchni. Sprzątałam łazienkę według jej harmonogramu – poniedziałek: kafelki, środa: lustro i umywalka, piątek: podłoga. Nawet pranie musiało być rozwieszone w określony sposób – skarpetki po lewej, majtki po prawej.
Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna. Każdy mój błąd był wytykany przy stole – przy Tomku, przy jego siostrze Agacie, która wpadała w weekendy z dziećmi i patrzyła na mnie z politowaniem.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni usłyszałam rozmowę teściowej z Agatą:
– Magda nigdy się nie nauczy porządku. Wszystko robi po swojemu…
– Może powinna wrócić do swoich rodziców? – zaśmiała się Agata.
– Tomek jest za miękki. Gdyby był jak ojciec…
Stałam za drzwiami i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam wejść i krzyknąć: „Jestem tu! Słyszę was!” Ale nie miałam odwagi.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem:
– Tomek, ja tak dłużej nie mogę…
– Magda, proszę cię… To tylko na chwilę. Mama jest jaka jest, ale to jej dom.
– Ale ja tu nie żyję… Ja tu tylko egzystuję!
– Przesadzasz.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam mówić o swoich uczuciach. Chodziłam jak cień po domu, starając się być niewidzialna. Czasem łapałam się na tym, że liczę minuty do wyjścia do pracy – jedynego miejsca, gdzie czułam się sobą.
W pracy zaczęli zauważać, że coś jest nie tak.
– Magda, wszystko w porządku? – zapytała mnie koleżanka z biura.
– Tak… po prostu jestem zmęczona.
Ale to było coś więcej niż zmęczenie. To była utrata siebie.
Pewnego dnia spóźniłam się na obiad o trzy minuty. Teściowa nawet nie spojrzała mi w oczy.
– Dziś już nie ma obiadu dla ciebie – powiedziała chłodno.
Usiadłam na schodach i rozpłakałam się jak dziecko.
Tego wieczoru postanowiłam napisać list do Tomka:
„Nie wiem już kim jestem w tym domu. Każdy dzień to walka o oddech. Potrzebuję twojego wsparcia albo muszę odejść.”
Nie spałam całą noc. Rano znalazłam Tomka w kuchni z listem w ręku.
– Magda… Ja nie chcę cię stracić…
– To dlaczego pozwalasz mi znikać?
Nie odpowiedział.
Tydzień później znalazł pracę w innym mieście. Spakowaliśmy się i wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia. W drodze płakałam ze szczęścia i ulgi.
Czasem budzę się w nocy i słyszę wyimaginowane tykanie zegara teściowej. Zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja wtedy? Ile z nas pozwala sobie odebrać głos i tożsamość dla świętego spokoju?
Czy naprawdę rodzina to tylko wspólne mieszkanie i przestrzeganie cudzych zasad? A może rodzina zaczyna się tam, gdzie możemy być sobą?