Emerytura, która zabrała mi wszystko: Opowieść matki, która została sama przy stole
— Michał, czy zostaniesz dzisiaj na obiad? — zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Stałam w kuchni, w fartuchu poplamionym sosem pomidorowym, a zapach świeżo upieczonego chleba unosił się w powietrzu. Michał nawet nie spojrzał na mnie, tylko rzucił przez ramię: — Nie wiem, mamo, Agata pewnie coś zamówi.
To był kolejny dzień po mojej emeryturze. Kiedyś wyobrażałam sobie ten czas jako spokojny, pełen ciepła i rodzinnych spotkań. Przez lata pracowałam jako nauczycielka w podstawówce w Łodzi. Dzieci mnie uwielbiały, a ja kochałam swoją pracę. Ale kiedy przyszedł czas na odpoczynek, całą energię postanowiłam poświęcić rodzinie. Chciałam być bliżej syna i jego żony. Chciałam być potrzebna.
Przez pierwsze tygodnie po przejściu na emeryturę codziennie gotowałam obiady, piekłam ciasta, dbałam o dom. Michał i Agata mieszkali z nami od dwóch lat — młode małżeństwo, które dopiero zaczynało wspólne życie. Myślałam, że będziemy razem spędzać wieczory przy stole, rozmawiać, śmiać się. Ale rzeczywistość okazała się inna.
Agata coraz częściej zamykała się w swoim pokoju z laptopem. Michał wracał późno z pracy i od razu siadał przed telewizorem albo wychodził z kolegami. Moje obiady stały się tłem do ich życia — coś, co po prostu było, ale nikt nie zwracał na to uwagi.
Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę Agaty przez telefon:
— Nie wiem, mama Michała chyba nie rozumie, że jesteśmy dorośli. Ciągle coś gotuje, pyta, czy czegoś nie potrzebujemy… Czuję się jak dziecko.
Serce mi zamarło. Przez chwilę stałam bez ruchu, z rękami zanurzonymi w mące. Czy naprawdę byłam dla nich ciężarem? Czy moja troska była niechciana?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Michałem:
— Synku, może chciałbyś spędzić ze mną trochę czasu? Może pójdziemy razem na spacer?
Spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem:
— Mamo, jestem zmęczony. Poza tym Agata czeka.
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Każdego dnia starałam się bardziej — nowe przepisy, ulubione potrawy Michała z dzieciństwa, świeże kwiaty na stole. Ale nikt tego nie zauważał. Czasem miałam wrażenie, że gdybym przestała gotować i sprzątać, nikt by nawet tego nie zauważył.
W niedzielę postanowiłam przygotować uroczysty obiad — rosół, pieczeń z ziemniakami, sernik według przepisu mojej mamy. Usiadłam przy stole i czekałam. Minęła godzina, potem druga. W końcu usłyszałam śmiech z pokoju Michała i Agaty.
— Michał! Agata! Obiad gotowy! — zawołałam.
— Zaraz przyjdziemy! — odpowiedział Michał bez entuzjazmu.
Czekałam jeszcze pół godziny. W końcu usiadłam sama przy stole. Patrzyłam na puste krzesła i czułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę to tak miało wyglądać? Czy na tym polega starość — na czekaniu na tych, którzy już nie mają dla ciebie czasu?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Agatą.
— Agato, czy coś jest nie tak? Może przeszkadzam wam w czymś?
Agata spojrzała na mnie zaskoczona:
— Nie, pani Zosiu… Po prostu mamy swoje sprawy. Proszę się nie martwić.
Ale widziałam w jej oczach ulgę, kiedy wychodziła z kuchni.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić sama na spacery po parku. Siadałam na ławce i patrzyłam na młode matki z dziećmi. Przypominały mi siebie sprzed lat — pełną energii, nadziei i wiary w to, że rodzina jest najważniejsza.
Pewnego wieczoru Michał wrócił późno. Był zmęczony i rozdrażniony.
— Mamo, musimy porozmawiać — powiedział nagle.
Serce mi zamarło.
— O co chodzi?
— Może powinnaś pomyśleć o jakimś hobby? Albo wyjechać na kilka dni do cioci Heli? My z Agatą potrzebujemy trochę przestrzeni.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przestrzeni? Przez całe życie byłam dla nich — dla Michała, dla jego ojca (którego już od lat z nami nie było), dla rodziny. A teraz miałam się usunąć w cień?
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. Czy naprawdę byłam aż tak uciążliwa? Czy to ja zrobiłam coś źle?
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Heli do Pabianic. Ciocia przyjęła mnie ciepło, ale widziała mój smutek.
— Zosiu, musisz pomyśleć o sobie — powiedziała stanowczo. — Całe życie byłaś dla innych. Teraz czas być dla siebie.
Siedziałam wieczorem przy oknie i patrzyłam na zachód słońca nad polami. W głowie miałam tysiące myśli: czy mogę jeszcze być szczęśliwa? Czy samotność to wyrok dla takich jak ja?
Po tygodniu wróciłam do domu. Michał i Agata byli zdziwieni moim szybkim powrotem.
— Wszystko w porządku? — zapytał syn bez przekonania.
— Tak — odpowiedziałam spokojnie. — Zrozumiałam coś ważnego: nie można zmuszać nikogo do bliskości. Ale też nie można pozwolić sobie odebrać godności.
Od tamtej pory zaczęłam żyć inaczej. Zapisałam się do klubu seniora, zaczęłam malować obrazy i spotykać się z koleżankami ze szkoły. Michał i Agata rzadko jadają ze mną obiady — ale już nie czekam na nich tak jak kiedyś.
Czasem siadam sama przy stole i myślę: czy naprawdę rodzina musi oznaczać bliskość? Czy można być szczęśliwym nawet wtedy, gdy zostaje się samemu przy stole? Może samotność to nie kara — tylko szansa na odnalezienie siebie?