Jak oduczyłam teściową od niezapowiedzianych wizyt: zemsta, której się nie spodziewała
– Znowu przyszła! – syknęłam przez zęby, patrząc przez wizjer na znajomą sylwetkę Haliny Stanisławówny. Była wtorek, godzina 16:40. Właśnie wróciłam z pracy, marzyłam o chwili ciszy i kubku herbaty. Zamiast tego usłyszałam dzwonek do drzwi i charakterystyczne stukanie jej obcasów.
– Otwieraj, wiem, że jesteś w domu! – rozległ się jej głos, pewny siebie i nieznoszący sprzeciwu.
Zacisnęłam pięści. Kamil jeszcze nie wrócił, więc cała „przyjemność” rozmowy z jego matką przypadła mi. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam zapach jej perfum – mocnych, duszących, jakby chciała zaznaczyć swoją obecność na długo po wyjściu.
– Dzień dobry, Halino – powiedziałam chłodno.
– Dzień dobry, dziecko. Przyniosłam ci trochę pierogów, bo wiem, że nie masz czasu gotować – uśmiechnęła się słodko, ale jej oczy już lustrowały mieszkanie. – Ojej, znowu bałagan w przedpokoju? – rzuciła z udawaną troską.
Zacisnęłam zęby. To był jej sposób na okazywanie „miłości” – krytyka pod płaszczykiem troski. Przechadzała się po naszym mieszkaniu jak po swoim własnym, zaglądała do lodówki, poprawiała poduszki na kanapie, czasem nawet przesuwała meble. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Kiedy Kamil wrócił, Halina już siedziała przy stole i opowiadała mu o tym, jak bardzo się o nas martwi. On tylko kiwał głową i uśmiechał się nerwowo. Po jej wyjściu próbowałam z nim rozmawiać:
– Musimy coś z tym zrobić. Ona nie może przychodzić bez zapowiedzi!
– To moja mama… Nie chcę jej urazić. Poza tym ona się tylko troszczy…
– Troszczy? Kontroluje nas! – wybuchłam.
Kamil spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na jego wsparcie. Musiałam działać sama.
Przez kolejne tygodnie sytuacja się pogarszała. Halina pojawiała się coraz częściej – czasem nawet dwa razy dziennie. Zdarzało się, że budziła mnie w sobotę o ósmej rano, bo „przypadkiem była w okolicy”. Czułam się jak więzień we własnym domu. Przestałam zapraszać znajomych, bo bałam się, że wpadnie i zrobi mi wstyd przed nimi.
Pewnego dnia wróciłam do mieszkania wcześniej niż zwykle. Zastałam Halinę w kuchni – przestawiała moje przyprawy i narzekała pod nosem:
– Kto trzyma sól obok cukru? To przecież niehigieniczne…
Stanęłam w drzwiach i patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Halino, proszę… Nie możesz tak po prostu przychodzić bez zapowiedzi.
Spojrzała na mnie zaskoczona:
– Przecież jestem rodziną! Rodzina nie potrzebuje zaproszenia.
Wtedy coś we mnie pękło. Wiedziałam, że rozmowy nic nie dadzą. Musiałam znaleźć sposób, żeby dać jej nauczkę.
Wieczorem długo myślałam nad planem. Przypomniałam sobie opowieść mojej koleżanki o tym, jak jej teściowa przestała wpadać bez zapowiedzi po tym, jak została „przyłapana” na czymś kompromitującym…
Następnego dnia poprosiłam Kamila o pomoc:
– Musisz mi zaufać. To dla naszego dobra.
Nie był przekonany, ale zgodził się.
W sobotę rano zostawiłam drzwi otwarte na klucz i poprosiłam Kamila, żeby udawał, że śpi w salonie pod kocem – w samych bokserkach. Ja założyłam najstarszą piżamę i zrobiłam sobie maseczkę z zielonej glinki na twarz. W kuchni rozstawiłam brudne garnki i talerze po całym blacie.
Oczywiście Halina przyszła punktualnie o ósmej trzydzieści.
– Dzień dobry! – weszła bez pukania i od razu stanęła jak wryta.
Zobaczyła mnie w piżamie, z włosami w nieładzie i zieloną twarzą. Kamil chrapał głośno na kanapie, a w kuchni panował chaos.
– O matko… Co tu się dzieje?!
Uśmiechnęłam się szeroko:
– Weekend relaksu! Kamil miał ciężki tydzień w pracy, więc śpimy do południa i robimy sobie domowe SPA. Chcesz maseczkę?
Halina była wyraźnie zszokowana. Próbowała coś powiedzieć, ale tylko pokręciła głową i wyszła szybciej niż zwykle.
Powtórzyliśmy ten scenariusz jeszcze dwa razy – raz nawet poprosiłam Kamila, żeby udawał, że rozmawia przez telefon o bardzo intymnych sprawach małżeńskich tuż przy niej. Za każdym razem Halina była coraz bardziej skrępowana.
Po trzeciej takiej wizycie zadzwoniła do Kamila:
– Synku… Może lepiej będę dzwonić przed przyjściem? Nie chcę wam przeszkadzać…
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
Od tamtej pory Halina zawsze zapowiada swoje wizyty z wyprzedzeniem. Nasze życie stało się spokojniejsze, a ja odzyskałam poczucie prywatności we własnym domu.
Czasem zastanawiam się jednak: czy naprawdę musiałam posunąć się do takiej „zemsty”? Czy nie dało się tego załatwić inaczej? A może każda rodzina musi przejść przez swoją małą wojnę o granice? Co wy o tym myślicie?