Idziemy razem: Dziennik mężczyzny – Wspólna droga
– Jagoda, dlaczego znowu nie odbierasz telefonu? – mój głos drżał, choć starałem się brzmieć spokojnie. Stałem w kuchni, patrząc na zegar, który odliczał kolejne minuty mojej niepewności. W mieszkaniu pachniało jeszcze wczorajszą zupą pomidorową, którą ugotowała przed wyjściem do pracy. Odpowiedziała dopiero po chwili, z lekkim westchnieniem:
– Przepraszam, Łukasz. Byłam u mamy. Znowu się pokłóciłyśmy.
To był nasz codzienny rytuał – rozmowy pełne napięcia, niedopowiedzeń i ukrytych żalów. Jagoda zawsze była samodzielna. Jej rodzice pracowali od rana do wieczora w fabryce na obrzeżach Poznania. Ona wracała ze szkoły, odgrzewała zupę, odrabiała lekcje przy kuchennym stole, a czasem sama gotowała makaron dla siebie i młodszego brata. Tak było od pierwszej klasy podstawówki. Widziałem w niej siłę i upór, których sam często mi brakowało.
Poznaliśmy się, gdy byłem na praktykach w jej liceum. Uczyłem historii – wysoki, poważny chłopak z miasta, który próbował znaleźć swoje miejsce wśród młodzieży pełnej marzeń i lęków. Jagoda była wtedy w ostatniej klasie. Zawsze siedziała w pierwszej ławce, notowała wszystko skrupulatnie, ale jej spojrzenie było gdzieś daleko – jakby już wtedy wiedziała, że życie nie będzie dla niej łatwe.
Pamiętam naszą pierwszą rozmowę po lekcji:
– Panie Łukaszu, czy naprawdę wierzy pan, że historia czegoś nas uczy? – zapytała cicho.
– Chciałbym wierzyć – odpowiedziałem szczerze. – Ale czasem mam wrażenie, że powtarzamy te same błędy.
Uśmiechnęła się smutno. Dopiero później zrozumiałem, jak bardzo te słowa pasowały do jej życia.
Po maturze wyjechała na studia do Warszawy. Przez rok pisaliśmy do siebie maile – długie, pełne przemyśleń i pytań o przyszłość. Wróciła nagle, bez zapowiedzi. Jej ojciec miał zawał, matka nie radziła sobie z domem i młodszym synem. Jagoda rzuciła wszystko i wróciła do Poznania. Zaczęliśmy się spotykać częściej – najpierw jako przyjaciele, potem już jako para.
Nasza wspólna droga nie była łatwa. Jej matka nigdy mnie nie zaakceptowała. Uważała, że jestem za mało ambitny, że nauczyciel to nie zawód dla prawdziwego mężczyzny. Często słyszałem przez drzwi:
– Jagoda, zasługujesz na kogoś lepszego! Kogoś, kto da ci stabilizację!
Jagoda milczała wtedy długo. Po powrocie do domu siadała na kanapie i patrzyła w okno.
– Moja mama nigdy nie była szczęśliwa – mówiła cicho. – Chciała dla mnie innego życia niż swoje. Ale ja nie wiem już, czego chcę.
Pracowałem wtedy w szkole na pół etatu i dorabiałem korepetycjami. Jagoda znalazła pracę w małej księgarni. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Czasem kłóciliśmy się o pieniądze, o przyszłość, o to, czy powinniśmy razem mieszkać.
Najgorsze były wieczory, kiedy wracałem zmęczony po całym dniu pracy i widziałem ją skuloną na łóżku z telefonem w ręku.
– Mama znowu dzwoniła? – pytałem.
– Tak… Powiedziała, że marnuję sobie życie.
W takich chwilach czułem się bezradny. Chciałem ją chronić przed całym światem, ale wiedziałem, że nie mogę walczyć z jej rodziną za nią.
Pewnego dnia Jagoda przyszła do domu później niż zwykle. Miała zaczerwienione oczy.
– Musimy porozmawiać – powiedziała drżącym głosem.
Usiadłem obok niej i czekałem.
– Dostałam propozycję pracy w Gdańsku. Lepsza pensja, większe możliwości…
Zamilkła na chwilę.
– Ale musiałabym wyjechać sama.
Poczułem ukłucie w sercu. Wiedziałem, że to dla niej szansa – może jedyna taka w życiu. Ale bałem się ją stracić.
– Chcesz wyjechać? – zapytałem cicho.
– Nie wiem… Boję się zostawić wszystko tutaj. Boję się zostawić ciebie.
Milczeliśmy długo tego wieczoru. Każde z nas walczyło ze swoimi demonami – ona z poczuciem obowiązku wobec rodziny i strachem przed samotnością, ja z lękiem przed utratą kogoś najważniejszego.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Jagoda coraz częściej zamykała się w sobie. Ja próbowałem udawać, że wszystko jest w porządku, ale czułem się coraz bardziej bezsilny.
W końcu podjęła decyzję.
– Wyjeżdżam – powiedziała pewnego ranka. – Muszę spróbować żyć po swojemu.
Pomogłem jej spakować walizki. Odprowadziłem ją na dworzec PKP. Gdy pociąg ruszył, poczułem pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.
Przez kilka miesięcy żyliśmy osobno. Pisaliśmy do siebie codziennie, rozmawialiśmy przez telefon godzinami. Jagoda opowiadała o nowej pracy, o ludziach, których poznaje, o tęsknocie za domem i mną.
W końcu odwiedziłem ją w Gdańsku. Spacerowaliśmy po Starym Mieście, trzymaliśmy się za ręce jak dawniej.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała nagle i spojrzała mi w oczy.
– Ja też…
Wtedy zrozumiałem, że nasza wspólna droga nie musi być łatwa ani prosta. Najważniejsze jest to, że idziemy nią razem – nawet jeśli czasem dzieli nas kilkaset kilometrów.
Dziś znów mieszkamy razem – tym razem w Gdańsku. Nadal mamy problemy: czasem brakuje nam pieniędzy, czasem kłócimy się o drobiazgi albo o rodzinę Jagody, która nigdy nie pogodziła się z jej wyborem. Ale jesteśmy razem i to daje nam siłę.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uciec od własnej przeszłości? Czy jesteśmy skazani na powtarzanie błędów naszych rodziców? A może najważniejsze to mieć kogoś obok siebie – kogoś, kto pójdzie z tobą nawet najtrudniejszą drogą?