Między ciszą a prawdą: Moja historia dorastania bez ojca w Polsce

– Znowu nie zapłacił alimentów, Aniu. – głos mamy drżał, kiedy wracała z poczty, a ja udawałam, że odrabiam lekcje przy kuchennym stole. W powietrzu wisiała cisza, gęsta i lepka, jakbyśmy wszystkie bały się ją przerwać. Babcia tylko westchnęła i zaczęła kroić chleb na cienkie kromki, żeby starczyło na dłużej.

Miałam wtedy dziewięć lat i już wiedziałam, że niektóre pytania lepiej zostawić w głowie. „Dlaczego tata nie przychodzi? Czy wie, że mam dziś urodziny?” – te myśli tłukły się we mnie, ale nigdy nie odważyłam się ich wypowiedzieć. Mama zawsze mówiła: „Twój ojciec jest zajęty, ma swoje sprawy”. Ale ja wiedziałam, że chodzi o coś więcej. Słyszałam szepty sąsiadek na klatce schodowej: „To ta, co mąż ją zostawił dla innej”. Czułam ich spojrzenia, kiedy szłam z mamą do sklepu po mleko na zeszyt.

W naszym dwupokojowym mieszkaniu na osiedlu Azory w Krakowie wszystko było na widoku: stare meble po dziadkach, tapeta odklejająca się w kącie, zdjęcia z komunii i ślubu rodziców, których nie miałam odwagi dotknąć. Mama pracowała w sklepie spożywczym, babcia dorabiała szyciem. Często słyszałam ich ciche rozmowy nocą:

– Może powinnaś napisać do niego jeszcze raz? – szeptała babcia.
– Po co? On już wybrał. – odpowiadała mama, a jej głos był twardy jak kamień.

W szkole byłam tą „bez ojca”. Dzieci potrafią być okrutne. „A twój tata to kto? Pewnie pijak!” – śmiali się chłopcy z klasy. Udawałam, że mnie to nie rusza, ale wracałam do domu z zaciśniętymi pięściami i łzami w oczach. Mama mówiła: „Nie przejmuj się, jesteśmy rodziną, damy radę”. Ale ja czułam, że czegoś mi brakuje, jakby ktoś wyrwał ze mnie kawałek i zostawił pustkę.

Najgorsze były święta. W Wigilię babcia zawsze nakrywała do stołu dla jednego więcej. „Może kiedyś wróci” – mówiła z nadzieją, której nie rozumiałam. Mama patrzyła wtedy w okno, jakby czekała na cud. Ja marzyłam, że pewnego dnia zadzwoni dzwonek do drzwi i zobaczę w progu wysokiego mężczyznę z siwymi włosami, który powie: „Przepraszam, Aniu, już jestem”. Ale to się nigdy nie wydarzyło.

Gdy miałam piętnaście lat, przypadkiem usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:
– Nie, nie chcę twoich pieniędzy. Chcę tylko, żebyś pamiętał, że masz córkę! – krzyczała, a potem długo płakała zamknięta w łazience. Wtedy po raz pierwszy poczułam gniew. Nie na ojca – na mamę. Dlaczego nie walczyła? Dlaczego pozwoliła mu odejść? Dlaczego ja muszę płacić za ich błędy?

Zaczęłam się buntować. Przestałam się uczyć, wracałam późno do domu, szukałam akceptacji u kolegów z podwórka. Mama próbowała ze mną rozmawiać, ale ja zamykałam się w sobie. Babcia mówiła: „Daj jej czas, ona musi to przeżyć”. Ale czas nie leczył ran – tylko je pogłębiał.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam do domu z imprezy, zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z listem w ręku. Była blada jak ściana.
– To od niego – powiedziała cicho. – Twój ojciec chce się z tobą spotkać.

Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec. Ale ciekawość była silniejsza od strachu. Zgodziłam się na spotkanie.

Umówiliśmy się w kawiarni na Rynku. Przyszedł punktualnie. Był wyższy, niż go sobie wyobrażałam, miał zmęczone oczy i dłonie, które nerwowo ściskały filiżankę kawy.
– Aniu… – zaczął niepewnie. – Wiem, że nie byłem dobrym ojcem. Przepraszam.

Patrzyłam na niego i czułam, jak wzbiera we mnie fala żalu i złości.
– Dlaczego mnie zostawiłeś? – zapytałam drżącym głosem.

Milczał długo. W końcu powiedział:
– Byłem tchórzem. Bałem się odpowiedzialności. Myślałem, że będzie ci lepiej beze mnie.

Chciałam mu wybaczyć, ale nie potrafiłam. Wyszłam z kawiarni bez słowa, zostawiając go samego z jego winą.

Minęły lata. Skończyłam studia, znalazłam pracę, wyprowadziłam się z domu. Mama zachorowała na raka, opiekowałam się nią do końca. Babcia odeszła rok później. Zostałam sama. Czasem myślę o ojcu – czy żałuje? Czy myśli o mnie?

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Staram się być lepszą matką dla mojej córki niż mój ojciec był dla mnie. Ale czasem w nocy budzi mnie cisza – ta sama, która towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo.

Czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto nigdy nie poprosił o przebaczenie? Czy da się zbudować szczęście na fundamentach bólu i milczenia? Co wy o tym myślicie?