Spacer wśród chmur: Powrót Krzysztofa do życia po więzieniu

Z gęstych chmur mżył drobny deszcz. Uniosłem twarz ku niebu, a krople natychmiast pokryły moją skórę wilgotną mgiełką. Głęboko wciągnąłem w płuca rześkie, jesienne powietrze. Za plecami z metalicznym zgrzytem zatrzasnęła się brama więzienia. Poprawiłem pasek sportowej torby przewieszonej przez ramię i ruszyłem ostrym krokiem wzdłuż wysokiego, ceglanego muru. Każdy krok był ciężki, jakby ziemia pod moimi stopami chciała mnie zatrzymać. Dwa i pół roku… Dwa i pół roku, które zabrały mi wszystko, co miałem.

W głowie wciąż słyszałem słowa matki sprzed miesięcy: „Krzysztofie, nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć”. Wtedy jeszcze miałem nadzieję, że czas uleczy rany. Teraz nie byłem już tego taki pewien. W kieszeni kurtki ściskałem klucz do mieszkania, które kiedyś było moim domem. Czy jeszcze nim jest? Czy ktoś tam na mnie czeka?

Przystanąłem na chwilę pod przystankiem autobusowym. Ludzie mijali mnie obojętnie, jakby byłem tylko kolejnym cieniem w szarym mieście. Starsza kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie, przytrzymując mocniej torebkę. Zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem, jak wyglądam – dwa lata temu miałem krótkie włosy i gładką twarz, teraz broda i zmarszczki zdradzały każdą nieprzespaną noc.

Wsiadłem do autobusu numer 12. Siedząc przy oknie, patrzyłem na znajome ulice – wszystko wydawało się takie samo, a jednak zupełnie inne. Wysiadłem trzy przystanki przed domem. Nie chciałem jeszcze wracać. Potrzebowałem czasu, żeby zebrać myśli.

Przeszedłem przez park, gdzie kiedyś bawiłem się z młodszą siostrą, Magdą. Pamiętam jej śmiech i to, jak zawsze prosiła: „Krzysiu, pobujaj mnie wyżej!” Teraz była dorosła – czy jeszcze mnie pamiętała? Czy była gotowa mnie zobaczyć?

W końcu stanąłem przed drzwiami mieszkania. Klucz z trudem wszedł do zamka – ręce mi drżały. Otworzyłem drzwi i usłyszałem znajomy zapach kawy i starego drewna. W przedpokoju stała matka. Jej twarz była blada, oczy czerwone od płaczu.

– Krzysztof… – wyszeptała.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem rzucić się jej na szyję, ale ona cofnęła się o krok.

– Mamo… Przepraszam – powiedziałem cicho.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powtórzyła te same słowa co wtedy.

W kuchni siedział ojciec. Nawet na mnie nie spojrzał. Słyszałem tylko szelest gazety i cichy stuk filiżanki o spodek.

– Przyszedłeś po pieniądze? – zapytał chłodno.

– Nie… Chciałem tylko… wrócić do domu.

– Domu? – prychnął. – Ten dom już nie jest twój.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Stałem tam przez chwilę, nie wiedząc, co zrobić ze sobą i swoją torbą.

– Krzysiu… – Matka podeszła bliżej, ale jej dłoń zawisła w powietrzu. – Daj nam czas.

Wyszedłem na klatkę schodową i usiadłem na schodach. Przez chwilę po prostu siedziałem w ciszy, słuchając odgłosów miasta za oknem. Z kieszeni wyjąłem telefon – stary model, który dostałem przy wyjściu z więzienia. Przewinąłem listę kontaktów: Magda. Zebrałem się na odwagę i napisałem: „Jestem już wolny. Chciałbym cię zobaczyć.”

Odpisała po godzinie: „Spotkajmy się jutro w parku.”

Noc spędziłem w tanim hostelu niedaleko dworca. Leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit, próbując przypomnieć sobie, kim byłem przed tym wszystkim. Czy byłem dobrym bratem? Synem? Człowiekiem?

Rano poszedłem do parku. Magda już czekała na ławce pod starym dębem. Wyglądała inaczej – dojrzalej, poważniej.

– Cześć – powiedziała cicho.

– Cześć…

Przez chwilę milczeliśmy.

– Wiesz… Mama bardzo cierpiała – zaczęła nagle. – Ja też.

– Wiem… Przepraszam cię za wszystko.

– Chciałam cię nienawidzić – przyznała ze łzami w oczach. – Ale jesteś moim bratem.

Objęła mnie mocno i pierwszy raz od lat poczułem ciepło drugiego człowieka.

– Co teraz zrobisz? – zapytała po chwili.

– Nie wiem… Muszę znaleźć pracę, zacząć od nowa.

– Pomogę ci – powiedziała stanowczo.

Dzięki Magdzie znalazłem pracę w małej piekarni na obrzeżach miasta. Szefowa, pani Teresa, patrzyła na mnie podejrzliwie przez okulary.

– Byłeś karany? – zapytała prosto z mostu.

Zacisnąłem pięści.

– Tak… Ale chcę zacząć od nowa.

Westchnęła ciężko.

– Daję ci szansę. Ale jeden błąd i wylatujesz.

Praca była ciężka – pobudka o czwartej rano, noszenie worków z mąką, lepienie bułek do świtu. Ale pierwszy raz od dawna czułem się potrzebny. Ludzie zaczynali mnie rozpoznawać: „To ten nowy z piekarni”. Niektórzy patrzyli z nieufnością, inni z ciekawością.

Po miesiącu odwiedziła mnie matka.

– Krzysztofie…

Stała w drzwiach piekarni, niepewna i zagubiona.

– Chciałam zobaczyć, jak sobie radzisz.

Pokazałem jej pieczywo, które sam upiekłem. Uśmiechnęła się przez łzy.

– Może kiedyś znów będziemy rodziną? – zapytałem cicho.

Nie odpowiedziała od razu. Przytuliła mnie mocno i wyszeptała:

– Może…

Czasami myślę o tym wszystkim, co straciłem i co jeszcze mogę odzyskać. Czy człowiek naprawdę zasługuje na drugą szansę? Czy można odbudować zaufanie po tym wszystkim? Może odpowiedź kryje się gdzieś między kroplami deszczu i zapachem świeżego chleba…