Cisza w domu: jak maszyna do szycia odmieniła życie – historia Ewy i Pawła
Zimowy poranek. W kuchni śmierdziało przypalonym mlekiem, a ja, Ewa, stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad blokowiskiem na warszawskim Ursynowie. Paweł, mój mąż, trzaskał szafkami w łazience. – Gdzie są moje skarpetki? – wrzasnął, jakby to była najważniejsza sprawa świata. – W szufladzie, tam gdzie zawsze – odpowiedziałam cicho, nie odwracając wzroku od śniegu. – Nie ma! – usłyszałam. – Znowu wszystko poprzestawiałaś! Czy ty naprawdę nie potrafisz nic zrobić porządnie?
Zacisnęłam zęby. To był nasz codzienny rytuał: on narzekał, ja milczałam. Byłam już zmęczona tą ciszą, która rozlewała się po mieszkaniu jak zimna woda. Paweł wyszedł do pracy bez pożegnania. Zostałam sama z bałaganem i własnymi myślami.
Wtedy przypomniałam sobie o maszynie do szycia po babci. Stała w pawlaczu od ślubu, przykryta starym obrusem. Wyciągnęłam ją z trudem i postawiłam na stole w salonie. Przez chwilę patrzyłam na nią jak na relikt innego życia – życia, w którym byłam kimś więcej niż tylko żoną od sprzątania.
Zaczęłam szyć. Najpierw poszewki na poduszki, potem torby na zakupy dla sąsiadek. Każdy ścieg był jak cichy krzyk: jestem tu, istnieję! Gdy Paweł wrócił tego wieczoru, zastał mnie pochyloną nad maszyną. – Co ty wyprawiasz? – zapytał z pogardą. – Nie masz nic lepszego do roboty? Obiad zimny, a ty bawisz się w krawcową?
– Musiałam coś zrobić dla siebie – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Dla siebie? A kto pomyśli o mnie? – rzucił i trzasnął drzwiami sypialni.
Tak wyglądały nasze wieczory przez kolejne tygodnie. Paweł coraz częściej wychodził z kolegami z pracy, wracał późno i coraz mniej rozmawialiśmy. Ja szyłam coraz więcej – dla sąsiadek, dla koleżanek z pracy (bo pracowałam na pół etatu w bibliotece), nawet dla dzieci z przedszkola pod blokiem. Maszyna stała się moim azylem.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama. – Ewa, co się dzieje? Paweł mówił mi, że zaniedbujesz dom…
– Mamo, ja już nie daję rady. On mnie nie widzi. Jestem dla niego jak cień.
– Może powinnaś bardziej się postarać? Wiesz, mężczyźni lubią mieć wszystko podane…
Poczułam gulę w gardle. – A co ze mną? Czy ja też mogę czegoś chcieć?
Mama westchnęła ciężko. – Takie życie, córciu…
Wtedy pierwszy raz od lat się rozpłakałam.
Wkrótce potem Paweł przestał ukrywać swoje niezadowolenie nawet przy rodzinie. Na imieninach mojej siostry wybuchł przy stole: – Ewa całymi dniami siedzi przy tej maszynie! Nawet obiadu nie ugotuje porządnie! Moja szwagierka Anka spojrzała na mnie ze współczuciem. – Może Ewa potrzebuje trochę wsparcia? – powiedziała cicho.
Paweł prychnął. – Wsparcia? Od czego niby? Ma wszystko podane na tacy!
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Następnego dnia zadzwoniła Anka. – Ewa, jeśli chcesz pogadać… jestem tu.
Zaczęłyśmy spotykać się na kawie raz w tygodniu. Opowiadałam jej o swoim życiu, o tym, jak bardzo czuję się niewidzialna. Anka słuchała i nie oceniałam mnie.
Któregoś dnia zaproponowała: – Szyjesz piękne rzeczy. Może spróbujesz sprzedawać je przez internet? Pomogę ci założyć profil na Instagramie.
Bałam się reakcji Pawła, ale zgodziłam się. Pierwsze zamówienia przyszły już po tygodniu. Czułam się potrzebna komuś innemu niż tylko mężowi.
Paweł zauważył zmianę. – Co to za paczki przychodzą do domu? – zapytał podejrzliwie.
– Sprzedaję rzeczy, które szyję.
– I co z tego będziemy mieli?
– Ja mam satysfakcję.
– Satysfakcją rachunków nie zapłacisz!
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy poczułam, że nie muszę tłumaczyć się ze swoich wyborów.
Wkrótce zaczęły się poważniejsze konflikty. Paweł coraz częściej wybuchał złością o drobiazgi: o niedoprasowaną koszulę, o to, że nie ma jego ulubionego piwa w lodówce, o to, że nie posprzątałam łazienki „tak jak trzeba”.
Pewnego wieczoru wrócił pijany i zaczął krzyczeć:
– Po co ci ta cała maszyna?! Chcesz być wielką panią bizneswoman?!
– Chcę być sobą! – odpowiedziałam pierwszy raz głośno.
– Sobą?! Ty nawet obiadu nie umiesz ugotować!
– To sobie ugotuj sam!
Zamilkł zaskoczony moją reakcją i wyszedł trzaskając drzwiami.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa:
– Ewa, co ty wyprawiasz? Paweł mówił mi, że go zaniedbujesz! Zawsze byłaś taka spokojna…
– Mamo, ja już nie mogę żyć tylko dla niego.
– A dla kogo chcesz żyć? Dla siebie? Egoistka!
Rozłączyłam się bez słowa.
W pracy zaczęto mnie chwalić za kreatywność i pomysłowość. Dyrektorka biblioteki zaproponowała mi prowadzenie warsztatów szycia dla dzieci i seniorów. Zgodziłam się bez wahania.
Paweł był coraz bardziej zgorzkniały i zamknięty w sobie. Przestaliśmy rozmawiać o czymkolwiek poza rachunkami i zakupami.
W końcu przyszedł dzień, kiedy powiedziałam mu:
– Paweł… ja chcę rozwodu.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę:
– Co ty wygadujesz?!
– Nie chcę już tak żyć.
– Przecież masz wszystko! Mieszkanie, pieniądze…
– Ale nie mam siebie!
Spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się do Anki na kilka tygodni. Zaczęłam nowe życie: prowadziłam warsztaty, szyłam na zamówienie i pierwszy raz od lat czułam radość z każdego dnia.
Paweł próbował mnie przekonać do powrotu:
– Ewa… przecież możemy spróbować jeszcze raz…
– Nie chcę już próbować dla kogoś innego niż dla siebie.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Maszyna do szycia stoi na honorowym miejscu w moim nowym mieszkaniu na Mokotowie.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet tkwi w ciszy własnych domów, bo boją się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy czekać aż ktoś nas zauważy – czy możemy same siebie uratować?
A Ty… co byś zrobiła na moim miejscu?