Córka wyrzuciła mnie z mieszkania po awanturze. Ale to, co wyczytałam w jej notatniku, zmieniło wszystko

— Wynoś się stąd, mamo, nie chcę cię więcej widzieć! — krzyknęła Ania, a jej głos odbił się echem od ścian ciasnej kawalerki pod Gdańskiem. Stałam w progu z torbą w ręku, 68-letnia Elżbieta, z sercem ściśniętym jakby ktoś je ścisnął w imadle. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko kolejna z naszych sprzeczek, które kończyły się cichym pojednaniem. Ale tym razem w oczach Ani widziałam coś innego — nie tylko gniew, ale i rozpacz.

— Aniu… — zaczęłam cicho, próbując sięgnąć do niej przez ten mur emocji. — Proszę cię, porozmawiajmy spokojnie…

— Nie! — przerwała mi ostro. — Mam dość twojego narzekania, twoich rad, twojego wiecznego niezadowolenia! To moje życie! Nie chcę już słyszeć, że wszystko robię źle!

Zamknęła drzwi z hukiem. Zostałam na klatce schodowej, czując się jak nieproszony gość we własnej rodzinie. Przez chwilę stałam bez ruchu, próbując zrozumieć, jak do tego doszło. Przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie — kilka tygodni temu sprzedałam mieszkanie po mojej mamie i przeprowadziłam się do Ani. Miało być tymczasowo, dopóki nie znajdę czegoś dla siebie. Miałyśmy być dla siebie wsparciem.

Ale codzienność szybko zweryfikowała nasze wyobrażenia. Ania pracowała po dwanaście godzin dziennie w szpitalu jako pielęgniarka. Ja czułam się coraz bardziej zbędna, a każda moja próba pomocy kończyła się kłótnią.

— Mamo, nie przesadzaj z tym sprzątaniem! — mówiła zirytowana, gdy układałam jej rzeczy w szafkach.

— Chciałam tylko pomóc…

— Pomagasz mi najlepiej wtedy, kiedy dajesz mi spokój!

Z czasem nasze rozmowy ograniczyły się do wymiany uprzejmości. Czułam się jak cień w jej życiu. Zaczęłam coraz częściej zaglądać do kieliszka — jeden, dwa lampki wina wieczorem na uspokojenie. Wiedziałam, że to nie rozwiąże problemów, ale przynajmniej na chwilę koiło ból.

Aż do tego wieczoru. Kłótnia wybuchła o drobiazg — zostawiłam kubek po kawie na stole. Ania wróciła zmęczona po nocnym dyżurze i zobaczyła bałagan.

— Ile razy mam ci powtarzać?! To moje mieszkanie! — wrzasnęła.

— Przepraszam… — szepnęłam bezradnie.

— Nie chcę cię tu więcej! Wynoś się!

Nie miałam dokąd pójść. Przez godzinę siedziałam na ławce przed blokiem, dygocząc z zimna i upokorzenia. W końcu wróciłam po swoje rzeczy — Ania była już w pracy. W mieszkaniu panowała cisza. Spakowałam ubrania do starej walizki i wtedy zobaczyłam na stole jej notatnik. Zawsze pisała tam swoje myśli, listy do siebie samej.

Nie powinnam była czytać. Ale ciekawość i ból były silniejsze.

„Czasem mam ochotę zniknąć. Wszystko mnie przytłacza. Mama nie rozumie, jak bardzo jestem zmęczona. Boję się, że ją zawiodłam. Boję się, że nigdy nie będę taka jak ona — silna i niezależna. Nie chcę jej ranić, ale nie umiem już dłużej udawać…”

Łzy napłynęły mi do oczu. Zawsze widziałam w Ani tylko dorosłą kobietę — zapracowaną, samodzielną. Nie dostrzegałam jej lęków ani samotności.

Przypomniałam sobie nasze wspólne chwile sprzed lat: jak uczyłam ją jeździć na rowerze na podwórku w Sopocie; jak tuliła się do mnie po pierwszym zawodzie miłosnym; jak płakała po śmierci ojca…

Wtedy byłam dla niej ostoją. Teraz byłam ciężarem.

Zadzwoniłam do mojej siostry Krystyny.

— Krysiu… mogę u ciebie przenocować?

— Elka, co się stało? — usłyszałam troskę w jej głosie.

— Pokłóciłyśmy się z Anią… Wyrzuciła mnie z domu.

— Przyjeżdżaj natychmiast! — odpowiedziała bez wahania.

U Krystyny było ciepło i spokojnie. Ale nocą nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt wymagająca? Czy za bardzo ingerowałam w życie Ani?

Następnego dnia zadzwonił mój syn Marek z Warszawy.

— Mamo, słyszałem od cioci… Co się dzieje?

Opowiedziałam mu wszystko przez łzy.

— Może powinnaś dać Ani trochę przestrzeni? Ona też ma swoje problemy…

— Ale ja nie mam już nikogo poza wami! — wybuchłam.

— Mamo… kochamy cię. Ale musisz nauczyć się żyć też dla siebie.

Te słowa bolały bardziej niż wyrzuty Ani.

Przez kolejne dni próbowałam poukładać sobie życie na nowo. Chodziłam na długie spacery nad morzem, rozmawiałam z Krystyną o dawnych czasach. Ale myśli ciągle wracały do Ani.

W końcu postanowiłam napisać do niej list:

„Aniu,
Przepraszam za wszystko, co sprawiło Ci ból. Nie chciałam być ciężarem ani przeszkodą w Twoim życiu. Zawsze chciałam dla Ciebie jak najlepiej, ale chyba zapomniałam zapytać Cię, czego Ty naprawdę potrzebujesz.
Znalazłam Twój notatnik… Przepraszam, że go przeczytałam bez pozwolenia. Teraz rozumiem więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli będziesz chciała porozmawiać — jestem tu dla Ciebie.
Kocham Cię,
Mama”

Nie odpowiedziała od razu. Minął tydzień pełen niepokoju i wyrzutów sumienia.

Aż pewnego wieczoru zadzwonił telefon.

— Mamo… możemy się spotkać? — usłyszałam cichy głos Ani.

Spotkałyśmy się w kawiarni nad Motławą. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie długo milcząc.

— Przepraszam… — zaczęła Ania drżącym głosem. — Nie powinnam była tak na ciebie krzyczeć.

— Ja też przepraszam… Za wszystko.

Popłakałyśmy się obie jak dzieci.

Rozmawiałyśmy długo o wszystkim: o jej pracy, o moich lękach przed samotnością, o tym, jak trudno nam znaleźć wspólny język po tylu latach życia osobno.

Zrozumiałyśmy jedno: obie jesteśmy zagubione i obie potrzebujemy siebie nawzajem — ale nie jako ciężar czy obowiązek, tylko jako wsparcie i przyjaciel.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu w Oliwie. Z Anią widuję się regularnie — czasem gotujemy razem obiad, czasem idziemy na spacer po lesie oliwskim. Nasza relacja nie jest idealna, ale jest prawdziwa.

Często wracam myślami do tamtej nocy na klatce schodowej i pytam siebie: ile matek i córek gubi się gdzieś pomiędzy miłością a oczekiwaniami? Czy potrafimy naprawdę słuchać siebie nawzajem?

A Wy? Czy potraficie przebaczyć bliskim i zacząć od nowa?