Czy można zacząć od nowa po sześćdziesiątce? Moja walka między rodziną a własnym życiem
– Mamo, nie rozumiesz? Tu nie ma dla nas przyszłości! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Siedziałam na łóżku, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.
Mam na imię Barbara. 63 lata. Całe życie w Radomiu. Pracowałam w bibliotece, potem przez lata opiekowałam się wnuczką, gdy Ania próbowała poukładać sobie życie po rozwodzie. Teraz ona, moja jedyna córka, chce wyjechać do Kalifornii. Dostała propozycję pracy od matki swojej koleżanki, pani Ireny, która od lat mieszka w Stanach. „Mamo, tam jest inny świat! Tam w końcu będziemy szczęśliwe!” – powtarzała mi od tygodni.
Ale ja… Ja boję się wszystkiego. Boję się samolotu. Boję się języka, którego nie znam. Boję się, że tam będę nikim. Boję się zostawić grób męża, nasze mieszkanie, moje róże pod oknem.
– Mamo, proszę cię… – Ania wróciła po godzinie. Miała czerwone oczy i drżący głos. – Ja tu nie dam rady sama. Zosia cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.
Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi pęka. Przecież zawsze byłam dla niej. Kiedy jej ojciec zmarł nagle na zawał, miała zaledwie szesnaście lat. To ja ją podnosiłam z łóżka rano, to ja płakałam po nocach do poduszki, żeby ona nie widziała.
Ale teraz… Teraz ja też jestem zmęczona. Chciałabym choć raz pomyśleć o sobie. Może zapisać się na jogę w domu kultury? Może pojechać z sąsiadką na wycieczkę do Krakowa? Czy to grzech?
– Babciu, a ty pojedziesz z nami do Ameryki? – zapytała Zosia pewnego wieczoru, tuląc się do mnie pod kocem.
– Nie wiem, kochanie… – odpowiedziałam cicho.
W nocy nie mogłam spać. W głowie słyszałam głos Ani: „Nie zostawiaj mnie samej!” I głos własnego sumienia: „A co z tobą? Czy masz jeszcze prawo do własnych marzeń?”
Następnego dnia zadzwoniła do mnie pani Irena z Kalifornii.
– Pani Barbaro, tu jest zupełnie inne życie! Pomogę wam ze wszystkim. Praca w polskiej piekarni czeka od zaraz. Zosia szybko się zaaklimatyzuje, dzieci tu są otwarte…
Słuchałam jej i czułam się coraz mniejsza. Czy naprawdę jestem aż tak egoistyczna?
Wieczorem przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Basia, ty zawsze byłaś taka dzielna… Ale pamiętaj, że twoje życie też jest ważne. Ania musi nauczyć się radzić sobie sama.
– Ale jak mam ją zostawić? – szepnęłam przez łzy.
– A jak masz siebie zostawić? – odpowiedziała spokojnie.
Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Ania chodziła obrażona, Zosia była cicha i smutna. Ja udawałam przed wszystkimi silną, ale w środku byłam rozbita na milion kawałków.
W końcu przyszedł dzień decyzji. Ania spakowała walizki.
– Lecimy za tydzień. Jeśli nie chcesz jechać – trudno. Ale nie licz na to, że będę tu wracać co miesiąc! – rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Zosia tuliła się do mnie i płakała.
– Babciu, nie zostawiaj mnie…
Czułam się jak najgorsza matka i babcia świata.
W nocy wyszłam na balkon. Spojrzałam na swoje róże pod oknem. Pomyślałam o wszystkich porankach przy kawie, o zapachu książek w bibliotece, o śmiechu sąsiadek na ławce pod blokiem.
Ale też o Ani – mojej córce, która zawsze była krucha pod maską siły. O Zosi – mojej wnuczce, która zasługuje na lepszy świat.
Rano podjęłam decyzję.
– Pojadę z wami – powiedziałam cicho przy śniadaniu.
Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Tak… Ale pod jednym warunkiem: jeśli po roku uznamy, że to nie dla nas – wracamy do domu.
Zosia rzuciła mi się na szyję ze łzami szczęścia.
A ja? Ja poczułam ulgę i strach jednocześnie. Czy dobrze robię? Czy nie zgubię siebie w tym wszystkim?
Dziś pakuję walizki i żegnam się z życiem, które znałam przez sześć dekad. Nie wiem, co mnie czeka za oceanem. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę – nawet jeśli serce krzyczy ze strachu.
Czy naprawdę można zacząć od nowa po sześćdziesiątce? Czy poświęcenie dla rodziny zawsze jest słuszne? A może czasem trzeba nauczyć się być egoistą…?