„Dwa lata ciszy: Moja córka nie chce mnie znać, a ja wkrótce kończę 70 lat” – Historia matki, która straciła kontakt z ukochanym dzieckiem

– Klara, nie możesz tak dłużej żyć – powiedziała do mnie sąsiadka, pani Zofia, kiedy po raz kolejny zastała mnie siedzącą w kuchni przy zimnej herbacie. – Musisz do niej zadzwonić. Przecież to twoja córka.

Spojrzałam na nią przez łzy. Dwa lata. Dwa lata ciszy, odkąd Ania wyszła z mojego mieszkania trzaskając drzwiami. Od tamtej pory nie odezwała się ani słowem. Nie wiem nawet, czy żyje, czy jest szczęśliwa, czy ma kogoś bliskiego. Wiem tylko, że w moim sercu codziennie rośnie pustka.

Pamiętam tamten dzień jakby to było wczoraj. Był listopad, szaro za oknem, a ja jak zwykle próbowałam ją przekonać, żeby nie rzucała pracy w szpitalu. – Aniu, przecież jesteś świetną pielęgniarką! Ludzie cię potrzebują! – mówiłam z troską, ale ona tylko zaciskała usta i patrzyła na mnie z wyrzutem.

– Mamo, ty nigdy mnie nie słuchasz! Zawsze wiesz lepiej! – krzyknęła wtedy. – Ja już nie mogę tak żyć! Chcę czegoś innego!

Nie rozumiałam jej. Przecież chciałam dobrze. Chciałam, żeby miała stabilność, żeby nie musiała martwić się o pieniądze tak jak ja przez całe życie. Ale ona widziała we mnie tylko kogoś, kto ją ogranicza.

Ostatnie słowa, jakie usłyszałam z jej ust, brzmiały: – Nie dzwoń do mnie więcej. Muszę się odciąć.

Od tamtej pory codziennie patrzę na telefon. Każdy dźwięk budzi we mnie nadzieję, że to ona. Ale to zawsze reklama albo sąsiadka z pytaniem o przepis na sernik.

Czasem myślę o tym, jak wygląda teraz jej życie. Czy znalazła szczęście? Czy ma kogoś, kto ją kocha? Czy jeszcze pamięta smak mojej zupy pomidorowej i zapach świeżo wypranych firanek?

Moja sąsiadka Zofia mówi, że powinnam być twardsza. Że dzieci mają swoje życie i nie można ich trzymać na siłę. Ale ja nie potrafię przestać tęsknić.

W święta Bożego Narodzenia zostawiłam jej pod drzwiami paczkę z piernikami i listem. Napisałam: „Aniu, kocham cię. Zawsze będę na ciebie czekać”. Paczka zniknęła, ale odpowiedzi nie było.

Czasem wracam myślami do czasów, kiedy była małą dziewczynką. Jak tuliła się do mnie po koszmarze nocnym i szeptała: „Mamusiu, nigdy mnie nie zostawiaj”.

A teraz to ona mnie zostawiła.

Najgorsze są wieczory. Siedzę sama w salonie i słucham tykania zegara. Wtedy pytania wracają ze zdwojoną siłą: Co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt surowa? Czy za bardzo chciałam ją chronić?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do jej dawnej przyjaciółki, Magdy.

– Magda, czy wiesz coś o Ani? – zapytałam niepewnie.

Magda spuściła wzrok.

– Klara… Ania wyjechała do Wrocławia. Pracuje w hospicjum. Mówiła, że potrzebuje czasu dla siebie…

– Czy jest szczęśliwa? – zapytałam drżącym głosem.

– Nie wiem… Ale mówiła, że musi się odciąć od przeszłości.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona. Przeszłość… Czy naprawdę byłam dla niej takim ciężarem?

Zaczęłam pisać listy do Ani. Codziennie jeden. O tym, co u mnie słychać, o pogodzie, o tym jak kwitną moje pelargonie na balkonie. Nigdy ich nie wysyłałam. Leżą w szufladzie obok zdjęć z jej dzieciństwa.

Czasem mam ochotę zadzwonić do niej mimo wszystko. Ale boję się usłyszeć sygnał odrzucenia albo – co gorsza – obojętność.

Zofia próbowała mnie pocieszać:
– Klara, może ona też tęskni? Może potrzebuje czasu?
Ale ile jeszcze tego czasu potrzeba? Mam już prawie 70 lat. Czas ucieka coraz szybciej.

Ostatnio miałam sen: Ania wraca do domu, obejmuje mnie i mówi: „Mamusiu, przepraszam”. Obudziłam się ze łzami w oczach.

Wczoraj dostałam kartkę pocztową z Wrocławia. Bez podpisu. Tylko jedno zdanie: „Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze”.

Czy to była ona? Czy to znak?

Każdego dnia uczę się żyć z tą pustką. Staram się wybaczyć sobie błędy przeszłości i mieć nadzieję na przyszłość.

Czasem pytam siebie: czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko? Czy miłość matki wystarczy, by pokonać mur milczenia?

Może ktoś z Was zna odpowiedź? Może ktoś przeżył podobną historię i wie, jak odnaleźć drogę do serca własnego dziecka?