Gdy cisza zamieniła się w krzyk: historia jednej nocy, która rozdarła rodzinę
Już pierwsze uderzenie rozdarło noc i moje życie. Słyszałam własny krzyk odbijający się echem po klatce schodowej, a potem ciszę – tak gęstą, że aż bolała w uszach. Stałam w piżamie na zimnych kaflach, z rozciętą wargą i jednym pantoflem, który zgubiłam gdzieś po drodze. Drzwi za mną zatrzasnęły się z hukiem. To nie był pierwszy raz, ale pierwszy raz poczułam, że nie wrócę.
Mam na imię Renata. Mam trzydzieści sześć lat i przez większość życia byłam córką, żoną, matką – nigdy sobą. Mój mąż, Andrzej, był kiedyś innym człowiekiem. Poznaliśmy się na studiach w Toruniu. Był szarmancki, dowcipny, miał plany na życie. Moja mama powtarzała: „Renatko, z Andrzejem będziesz bezpieczna. On cię nigdy nie skrzywdzi”. Wierzyłam jej bardziej niż sobie.
Wszystko zaczęło się psuć po narodzinach naszej córki, Julki. Andrzej stracił pracę w banku. Siedział w domu, coraz częściej z piwem w ręku. Ja biegałam między pieluchami a kasą w Biedronce, bo ktoś musiał płacić rachunki. Teściowa powtarzała: „Mężczyzna musi mieć czas dla siebie”. A ja? Ja miałam mieć cierpliwość.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy podniósł głos. Potem pierwszy raz, kiedy rzucił talerzem. Potem pierwszy raz, kiedy uderzył. Zawsze przepraszał – kwiatami z kiosku pod blokiem albo czekoladą dla Julki. „To przez stres”, tłumaczyła mama. „Nie prowokuj go”, radziła teściowa. „Może powinnaś lepiej gotować?”
Z czasem przestałam płakać. Przestałam nawet się bać – tylko czułam się coraz bardziej niewidzialna. Julka zaczęła jąkać się ze strachu, kiedy Andrzej wracał do domu. Pewnej nocy usłyszałam jej szept pod kołdrą: „Mamo, czy tata nas kocha?”
Tamtej nocy wszystko pękło. Była środa, listopadowy wieczór. Andrzej wrócił późno i od progu zaczął krzyczeć o zimnej zupie i brudnych butach w przedpokoju. Julka schowała się pod stołem. Ja próbowałam tłumaczyć – głupia ja! – że miałam nadgodziny i nie zdążyłam posprzątać.
– Zawsze masz wymówki! – wrzasnął i rzucił szklanką o ścianę.
Wtedy podszedł do mnie i uderzył otwartą dłonią w twarz. Upadłam na podłogę. Julka zaczęła płakać.
– Przestańcie! – krzyknęłam przez łzy.
Andrzej złapał mnie za ramię i wyciągnął na klatkę schodową.
– Jak ci się nie podoba, to śpij na dworze! – zatrzasnął drzwi.
Siedziałam na schodach, drżąc z zimna i upokorzenia. Sąsiadka z naprzeciwka, pani Halina, uchyliła drzwi.
– Renatko… co się stało?
– Nic… Proszę zamknąć drzwi – wyszeptałam.
Ale ona nie zamknęła.
– Chodź do mnie na herbatę. Nie możesz tu siedzieć jak pies!
Weszłam do jej mieszkania. Pachniało rumiankiem i starymi książkami. Pani Halina podała mi koc i kubek herbaty.
– Ile jeszcze będziesz to znosić? – zapytała cicho.
Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Przez całą noc patrzyłam w sufit i słuchałam tykania zegara.
Rano wróciłam do mieszkania po Julkę. Andrzej spał na kanapie z butelką w ręku. Córka tuliła misia w kącie pokoju.
– Mamo… już dobrze? – zapytała cicho.
Przytuliłam ją mocno.
Tego dnia zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo… ja już nie mogę…
– Renatko, przesadzasz! Każda rodzina ma problemy! Nie rób wstydu!
Zadzwoniłam do teściowej.
– Pani Aniu… Andrzej mnie bije…
– Co ty wygadujesz?! On by muchy nie skrzywdził! Pewnie go sprowokowałaś!
Zadzwoniłam do przyjaciółki z liceum, Magdy.
– Renata… przyjedź do mnie z Julką. Nie musisz nic tłumaczyć.
Spakowałam dwie torby: ubrania dla mnie i Julki, zdjęcie ślubne (nie wiem po co), książkę kucharską po babci i misia córki. Wyszłyśmy bez słowa.
Andrzej dzwonił przez całą noc:
– Wróć! Przepraszam! Bez ciebie sobie nie poradzę!
Mama przysłała SMS-a: „Nie rób scen!”
Teściowa groziła sądem o opiekę nad dzieckiem.
Magda przyjęła nas jak rodzinę. Jej mąż, Tomek, naprawił mi rozbitą komórkę i zawiózł nas do psychologa.
Pierwsza wizyta była najtrudniejsza:
– Dlaczego pani została tak długo?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Julka zaczęła śmiać się po tygodniu. Po miesiącu przestała jąkać się ze strachu.
Andrzej przyszedł pod blok Magdy z kwiatami i czekoladkami.
– Renata! Daj mi szansę! Dla dziecka!
Wtedy wyszedł Tomek:
– Odejdź stąd albo dzwonię na policję!
Andrzej odszedł z przekleństwem na ustach.
Mama przestała odbierać telefony ode mnie na dwa miesiące.
Teściowa rozpowiadała po rodzinie, że jestem „wariatką” i „niszczę syna”.
Ale ja pierwszy raz od lat spałam spokojnie.
Po pół roku dostałam rozwód z orzeczeniem o winie Andrzeja. Sąd przyznał mi opiekę nad Julką i alimenty (których nigdy nie zobaczyłam). Mama przyszła na rozprawę tylko po to, żeby powiedzieć mi w oczy:
– Zawiodłaś mnie.
A ja odpowiedziałam:
– Może pierwszy raz nie zawiodłam siebie?
Dziś mieszkam z Julką w małym mieszkaniu na wynajem w Bydgoszczy. Pracuję jako recepcjonistka w przychodni lekarskiej. Czasem jest ciężko – zwłaszcza gdy Julka pyta o tatę albo gdy mama dzwoni tylko po to, żeby powiedzieć mi, że jestem egoistką.
Ale wiem jedno: tamtej nocy na klatce schodowej narodziłam się na nowo.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam odejść wcześniej? Czy mogłam uratować rodzinę? A może uratowałam tylko siebie i córkę?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć tym, którzy nas zawiedli najbardziej?