Jak przetrwałam życie z teściami i odnalazłam spokój dzięki wierze – Moja historia pełna łez, modlitwy i nadziei

– Znowu zostawiłaś kubek na stole, Aniu! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć ślady po śniadaniu, które przygotowałam dla wszystkich. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, ale widziałam kątem oka, jak jego palce nerwowo drżą.

– Przepraszam, zaraz sprzątnę – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. To był kolejny dzień w domu teściów. Kolejny dzień, kiedy czułam się jak intruz we własnym życiu.

Kiedy Tomek oświadczył mi się trzy lata temu, wyobrażałam sobie nasze wspólne życie w małym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Jednak rzeczywistość okazała się inna – kredyty, inflacja, brak stabilnej pracy. Teściowie zaproponowali, żebyśmy zamieszkali u nich „na chwilę”, dopóki nie stanęliśmy na nogi. Ta chwila trwała już dwa lata.

Na początku byłam wdzięczna. Teściowa, pani Jadwiga, wydawała się ciepłą osobą. Teść, pan Zbyszek, miał swoje dziwactwa, ale był raczej cichy. Szybko jednak okazało się, że każdy mój ruch jest obserwowany i oceniany. „Dlaczego nie gotujesz tak jak ja?”, „Po co kupujesz tyle warzyw? Tomek nie lubi brokułów!” – słyszałam niemal codziennie.

Najgorsze były wieczory. Kiedy wracałam zmęczona po pracy i marzyłam tylko o chwili ciszy z Tomkiem, teściowa już czekała z listą uwag: „Znowu zostawiłaś światło w łazience”, „Nie wytrzepałaś dywanu”, „Tomek zawsze miał czyste koszule, zanim się pobraliście”.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Siedzieliśmy z Tomkiem w naszym maleńkim pokoju na poddaszu. – Nie dam już rady – wyszeptałam. – Czuję się tu jak służąca. Twoja mama mnie nie akceptuje.

Tomek spojrzał na mnie bezradnie. – Wiem, Aniu… Ale co mamy zrobić? Nie stać nas na wynajem. Mama po prostu… taka jest.

– A ty? Ty też taki jesteś? – zapytałam z goryczą.

Cisza między nami była cięższa niż kiedykolwiek wcześniej.

Zaczęłam coraz częściej zamykać się w łazience i płakać. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Nawet moja mama przez telefon powtarzała: „Spróbuj się dogadać, Aniu. To tylko na chwilę”. Ale ta „chwila” wydawała się nie mieć końca.

Wtedy zaczęłam wracać do modlitwy. Nie byłam szczególnie religijna wcześniej – raczej z tych „od święta do kościoła”. Ale pewnej nocy, kiedy nie mogłam zasnąć przez szloch i poczucie bezsilności, uklękłam przy łóżku i zaczęłam szeptać słowa „Ojcze nasz”.

Nie stało się nic spektakularnego. Niebo się nie rozstąpiło, nie poczułam nagłego spokoju. Ale następnego dnia obudziłam się z myślą: „Spróbuję jeszcze raz”.

Zaczęłam codziennie modlić się o cierpliwość i siłę. O to, żebym potrafiła wybaczyć Jadwidze jej kąśliwe uwagi. O to, żeby Tomek w końcu stanął po mojej stronie.

Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę teściowej z sąsiadką przez otwarte okno:
– Ta Ania… Dobra dziewczyna, ale taka inna. Wszystko robi po swojemu…
– A może to dobrze? – odpowiedziała sąsiadka. – Młodzi muszą mieć swoje życie.

Te słowa utkwiły mi w głowie na długo.

Zaczęłam rozmawiać z Jadwigą inaczej. Zamiast odpowiadać złością na jej uwagi, pytałam: – A jak pani to robiła? Może mnie pani nauczyć?

Na początku patrzyła na mnie podejrzliwie, ale po kilku tygodniach zaczęła opowiadać mi o swoim dzieciństwie na wsi, o tym jak sama musiała walczyć o miejsce przy stole teściów.

– Myślisz, że mi było łatwo? – powiedziała pewnego wieczoru. – Twojego teścia bałam się przez pierwsze pięć lat małżeństwa.

Zrozumiałam wtedy, że Jadwiga też jest ofiarą tego domu. Że jej surowość to tarcza przed własnymi lękami.

Z Tomkiem zaczęliśmy rozmawiać szczerze o naszych uczuciach. Powiedziałam mu o swoich modlitwach i o tym, jak bardzo potrzebuję jego wsparcia.

– Przepraszam cię, Aniu – powiedział pewnego wieczoru. – Bałem się konfliktu z mamą… Ale ty jesteś moją rodziną.

Od tego czasu zaczął częściej stawać po mojej stronie. Raz nawet powiedział Jadwidze: – Mamo, Ania robi wszystko najlepiej jak potrafi. Proszę cię… daj nam trochę przestrzeni.

Nie było łatwo. Były dni lepsze i gorsze. Czasem wracały stare schematy: Jadwiga narzekała na moje gotowanie, ja płakałam w łazience. Ale coraz częściej potrafiłyśmy rozmawiać bez krzyku.

Po dwóch latach udało nam się wynająć małe mieszkanie na Bielanach. Kiedy pakowaliśmy rzeczy, Jadwiga podeszła do mnie i przytuliła mnie pierwszy raz od ślubu.

– Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała. – Chciałam dobrze…

Płakałyśmy obie.

Dziś wiem jedno: bez wiary i modlitwy nie przetrwałabym tych dwóch lat pod jednym dachem z teściami. Nauczyłam się przebaczać i prosić o przebaczenie. Zrozumiałam też, że każdy niesie swój bagaż lęków i nadziei.

Czasem patrzę wstecz i pytam siebie: czy gdyby nie te trudne doświadczenia, potrafiłabym dziś tak bardzo doceniać spokój własnego domu? Czy każda rodzina musi przejść przez burzę, żeby odnaleźć słońce?