Macocha, której nie chciałam – opowieść o przebaczeniu w cieniu sierpniowego upału
„Piekielnie gorąco w tym roku, prawda? Słońce praży jak w piekarni. Chociażby deszcz” – mruczał taksówkarz, spoglądając w lusterko. Ale ja milczałam, wpatrzona w okno, jakbym mogła tam znaleźć odpowiedzi na pytania, których bałam się zadać. Widziałam znajome pola, wyschnięte od sierpniowego słońca, i domy, które pamiętały moje dzieciństwo. Brzeziny – miejsce, do którego wracałam po latach nieobecności, z duszą ciężką jak to powietrze.
„No i gaduła! Wszyscy paplają bez końca, a ja nie mam siły na rozmowy” – pomyślałam, zaciskając dłonie na pasku torebki. W głowie huczały mi słowa listu od ojca: „Anka, wróć. Z Haliną źle. Potrzebujemy cię”. Halina – macocha, której nigdy nie zaakceptowałam. Kobieta, która pojawiła się w naszym domu kilka miesięcy po śmierci mamy. Miałam wtedy trzynaście lat i serce pełne gniewu.
Taksówka zatrzymała się przed domem. Ojciec już czekał na ganku, postarzały, zgarbiony. „Cześć, Aniu” – powiedział cicho. „Cześć, tato”. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu skinął głową w stronę drzwi: „Chodź. Halina śpi, ale pewnie się obudzi”.
Weszłam do środka. Zapach starego domu uderzył mnie jak fala wspomnień – zupa ogórkowa mamy, śmiech brata, trzask drzwi. Teraz było tu cicho i duszno. Ojciec nalał mi herbaty. „Nie wiem, co robić” – powiedział nagle. „Halina coraz słabsza. Lekarze mówią… sama wiesz”.
Nie odpowiedziałam. Przez lata unikałam rozmów o Halinie. Dla mnie zawsze była obca – kobieta z miasta, która nie rozumiała wsi ani naszych zwyczajów. Pamiętam pierwszy dzień jej obecności: nowa firanka w kuchni, inny zapach obiadu, jej głos – zbyt głośny, zbyt pewny siebie. „Nie jestem twoją matką” – powiedziała mi wtedy. „Ale chciałabym być twoją przyjaciółką”.
Nigdy jej tego nie wybaczyłam. Może dlatego teraz czułam się winna.
Wieczorem usłyszałam jej kaszel. Weszłam do pokoju. Leżała na łóżku, blada i wychudzona. Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami.
– Aniu… dobrze, że jesteś.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Chciałam cię przeprosić – wyszeptała nagle Halina. – Za wszystko.
Poczułam narastający gniew.
– Za co? Że zabrałaś mi ojca? Że próbowałaś zastąpić mamę?
Z jej oczu popłynęły łzy.
– Nigdy nie chciałam nikogo zastępować… Było mi ciężko. Ty byłaś dzieckiem… Ja też się bałam.
Odwróciłam wzrok. Nie chciałam widzieć jej słabości.
Noc była bezsenna. Siedziałam na ganku i patrzyłam na rozgwieżdżone niebo. Wspominałam mamę – jej ciepłe dłonie, zapach włosów, śmiech podczas żniw. Potem przyszła Halina i wszystko się zmieniło. Ojciec był szczęśliwy, ale ja czułam się zdradzona.
Rano ojciec poprosił mnie o pomoc przy śniadaniu.
– Aniu… ona naprawdę cię potrzebuje.
– A ty?
Spojrzał na mnie smutno.
– Ja już nie mam siły.
Przygotowałam jajecznicę i herbatę. Zaniosłam tacę do pokoju Haliny. Usiadłam obok niej.
– Chcesz porozmawiać? – zapytałam cicho.
Uśmiechnęła się słabo.
– Zawsze chciałam… Ale ty nie pozwalałaś.
Zacisnęłam pięści.
– Bałam się ci zaufać. Myślałam, że chcesz mnie zmienić.
– Nie… Chciałam tylko być częścią waszej rodziny.
Milczałyśmy długo. W końcu zapytała:
– Czy możesz mi wybaczyć?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez lata pielęgnowałam żal jak najcenniejszy skarb. Teraz widziałam przed sobą kobietę złamaną chorobą i samotnością.
– Nie wiem… Ale mogę spróbować.
Halina uśmiechnęła się przez łzy.
Przez kolejne dni opiekowałam się nią razem z ojcem. Rozmawiałyśmy o przeszłości – o mojej mamie, o dzieciństwie Haliny w Łodzi, o jej marzeniach i lękach. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: ona też była ofiarą losu, tak samo jak ja.
Pewnego wieczoru Halina poprosiła mnie o rękę.
– Aniu… dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty… byłabym zupełnie sama.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Przepraszam za wszystko, czego nie potrafiłam ci dać – wyszeptałam.
Przytuliłyśmy się pierwszy raz od tylu lat.
Halina odeszła kilka dni później. Pogrzeb był skromny – tylko najbliżsi sąsiedzi i rodzina. Stałam nad jej grobem i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem. Wybaczyłam jej – a może przede wszystkim sobie?
Dziś siedzę na ganku rodzinnego domu i patrzę na zachód słońca nad polami Brzezin. Myślę o tym wszystkim, co straciłam i co odzyskałam dzięki przebaczeniu. Czy można naprawdę zostawić przeszłość za sobą? Czy wybaczenie to dar dla innych – czy raczej dla nas samych? Czasem wydaje mi się, że odpowiedzi są bliżej niż myślimy.