„Mamo, czemu nie pomagasz mi tak jak oni?” – historia o tym, jak pieniądze mogą podzielić rodzinę
– Naprawdę nie rozumiem, mamo, dlaczego nie możesz mi pomóc, skoro oni mogą! – Ela rzuciła to zdanie przez telefon z takim wyrzutem, że aż ścisnęło mnie w gardle. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.
– Elu, przecież wiesz, że jestem na emeryturze… – zaczęłam cicho, ale ona mi przerwała.
– Mama Tomka co miesiąc daje nam tysiąc złotych! A ty? Nawet na buty dla Antosia nie masz! – jej głos drżał od emocji.
Zamilkłam. Co mogłam powiedzieć? Że przez całe życie oszczędzałam, żeby mieć na leki, na rachunki? Że czasem muszę wybierać między obiadem a nową kurtką na zimę? Ela tego nie widzi. Dla niej jestem tylko matką, która powinna pomagać. Tak jak teściowie.
Pamiętam dzień, kiedy Ela przyszła na świat. Byłam wtedy młoda i pełna nadziei. Mój mąż, Andrzej, pracował w fabryce, ja w sklepie spożywczym. Nie mieliśmy wiele, ale zawsze staraliśmy się dać Eli wszystko, co najlepsze. Kiedy Andrzej zmarł nagle na zawał, Ela miała zaledwie dwanaście lat. Zostałyśmy same. Pracowałam na dwa etaty, żeby opłacić mieszkanie i kupić jej podręczniki. Nigdy nie narzekałam.
Teraz Ela ma trzydzieści pięć lat, męża i syna. Mieszkają w nowym bloku na obrzeżach miasta. Jej teściowie są zamożni – mają własną firmę budowlaną. Często słyszę od niej historie o tym, jak teściowa kupiła Antosiowi rowerek albo jak teść zabrał ich całą rodzinę nad morze.
– Mamo, ty nawet nie zapytałaś, czy potrzebujemy czegoś do mieszkania – powiedziała kiedyś Ela podczas naszej ostatniej wizyty.
– Elu, przecież wiecie, że zawsze możecie na mnie liczyć… – próbowałam tłumaczyć.
– Ale to nie to samo! – krzyknęła i wyszła do kuchni.
Czułam się wtedy jak intruz we własnej rodzinie. Jakby wszystko, co zrobiłam przez te lata, nagle przestało mieć znaczenie.
Ostatnio Ela zadzwoniła znowu. Byłam akurat w aptece, liczyłam drobne na leki na serce.
– Mamo, Antoś potrzebuje nowych butów na wiosnę. Możesz pożyczyć nam dwieście złotych? Oddamy ci za miesiąc – powiedziała bez cienia zawahania.
Zacisnęłam usta. Dwieście złotych to dla mnie prawie połowa emerytury po opłaceniu rachunków.
– Elu… ja naprawdę nie mam teraz takich pieniędzy – wyszeptałam.
– No jasne… – westchnęła ciężko. – Wiesz co? Może lepiej już nie będę cię prosić o nic.
Rozłączyła się. Stałam tam jeszcze chwilę, czując się jak najgorsza matka na świecie.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Może rzeczywiście powinnam bardziej się starać? Może powinnam była odkładać więcej pieniędzy? Ale jak? Przecież wszystko szło na życie…
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Krysiu, słyszałam, że Ela znowu się na ciebie obraziła. Nie przejmuj się tak. Dzieci teraz mają inne wymagania – pocieszała mnie.
Ale ja nie chciałam pocieszenia. Chciałam tylko zrozumienia od własnej córki.
Kilka dni później spotkałam Elę przypadkiem w sklepie. Była z Antosiem. Mały podbiegł do mnie i przytulił się mocno.
– Babciu! – krzyknął radośnie.
Ela stała obok i patrzyła na mnie chłodno.
– Cześć mamo – rzuciła bez entuzjazmu.
– Cześć kochanie… – odpowiedziałam niepewnie.
Przez chwilę staliśmy w niezręcznej ciszy. W końcu zebrałam się na odwagę:
– Elu… wiem, że jesteś zła. Ale ja naprawdę nie mam pieniędzy. Gdybym mogła, oddałabym ci wszystko…
Ela spuściła wzrok.
– Wiem… tylko czasem mam wrażenie, że bardziej ci zależy na swoich sprawach niż na nas – powiedziała cicho.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa.
– Elu… całe życie robiłam wszystko dla ciebie. Może nie miałam tyle pieniędzy co inni, ale zawsze starałam się być przy tobie…
Antoś spojrzał na nas zdziwiony:
– Mamo, babcia jest fajna! – powiedział z uśmiechem.
Ela uśmiechnęła się blado i pogłaskała go po głowie.
Po powrocie do domu długo płakałam. Przeglądałam stare zdjęcia Eli z dzieciństwa – jej pierwsze urodziny, wycieczki nad jezioro, wspólne święta. Czy naprawdę byłam taką złą matką?
Wieczorem zadzwonił telefon. To była Ela.
– Mamo… przepraszam za wszystko. Po prostu czasem czuję się gorsza przez to porównywanie do rodziny Tomka… Oni mają wszystko podane na tacy, a ja muszę walczyć o każdy grosz. I czasem wyładowuję się na tobie…
Słuchałam jej łamiącego się głosu i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.
– Elu… kocham cię najbardziej na świecie. I gdybym mogła dać ci więcej – zrobiłabym to bez wahania. Ale mam tylko siebie i swoje serce dla was…
Przez chwilę obie milczałyśmy.
– Wiem mamo… Dziękuję ci za wszystko – wyszeptała Ela i rozłączyła się.
Długo siedziałam potem w ciszy. Może nigdy nie będę mogła dać Eli tyle pieniędzy co jej teściowie. Ale czy naprawdę tylko to się liczy? Czy miłość matki mierzy się ilością przekazanych złotówek?
Czasem myślę: czy nasze dzieci kiedykolwiek zrozumieją nasze wybory i ograniczenia? Czy potrafią spojrzeć sercem zamiast portfelem?