Między czterema ścianami: Życie Staszka Andrzejewskiego
— Staszek, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał butów na środku przedpokoju?! — głos mojej żony, Małgorzaty, rozbrzmiewał echem po całym mieszkaniu. Stałem w kuchni, próbując ukryć zmęczenie po kolejnym długim dniu w pracy. Ostatnio wszystko mnie drażniło — nawet jej głos, który kiedyś był dla mnie jak balsam.
Nie odpowiedziałem od razu. Wziąłem głęboki oddech, odłożyłem kubek z zimną już kawą i przeszedłem do przedpokoju. Buty faktycznie leżały na środku. Przesunąłem je pod ścianę, jakby to mogło rozwiązać wszystkie nasze problemy.
— Przepraszam, zapomniałem — mruknąłem.
Małgorzata spojrzała na mnie z wyrzutem. — Ostatnio ciągle zapominasz. Nie tylko o butach. O nas też.
Zamilkłem. Wiedziałem, że ma rację, ale nie miałem siły się tłumaczyć. Od kiedy zostałem kierownikiem działu w firmie informatycznej we Wrocławiu, moje życie zmieniło się nie do poznania. Praca pochłaniała mnie bez reszty. Każdy dzień zaczynał się od maili, kończył na telefonach i raportach. W domu byłem tylko ciałem — myślami ciągle w pracy.
Mieszkaliśmy razem z moją teściową, panią Heleną. Miała już ponad siedemdziesiąt lat i coraz częściej wymagała opieki. Małgorzata nalegała, żeby zamieszkała z nami po śmierci teścia. Zgodziłem się bez sprzeciwu — wtedy wydawało mi się to naturalne. Teraz jednak czułem się jak gość we własnym domu.
— Staszek, możesz mi pomóc z zakupami? — usłyszałem głos teściowej z drugiego pokoju.
— Już idę, pani Heleno — odpowiedziałem automatycznie.
Małgorzata przewróciła oczami. — Zawsze masz czas dla mamy, a dla mnie?
Przez chwilę chciałem jej odpowiedzieć coś kąśliwego, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego wyszedłem z mieszkania i poszedłem do sklepu z listą zakupów w ręku. Po drodze myślałem o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie przez ostatnie miesiące.
W pracy wszyscy gratulowali mi awansu. Koledzy poklepywali po plecach, szef uśmiechał się szeroko i mówił: „Staszek, wiedziałem, że dasz radę!”. Ale nikt nie widział, ile mnie to kosztuje. Każda decyzja była jak walka z samym sobą. Zespół był wymagający — młodzi ludzie z ambicjami, starsi pracownicy z przyzwyczajeniami nie do ruszenia. Musiałem być dla nich autorytetem i przyjacielem jednocześnie.
W domu nie było łatwiej. Małgorzata coraz częściej narzekała na moją nieobecność. Teściowa wymagała opieki i uwagi. Nasza córka, Ola, miała swoje problemy w szkole — zamykała się w pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że drżały ściany.
Pewnego wieczoru wróciłem późno do domu. W salonie panowała cisza — tylko światło z kuchni rzucało długi cień na podłogę. Małgorzata siedziała przy stole z kubkiem herbaty.
— Gdzie byłeś? — zapytała bez podnoszenia wzroku.
— Miałem zebranie z zespołem. Musieliśmy omówić projekt dla klienta z Niemiec.
— Zawsze masz zebrania. Zawsze masz coś ważniejszego niż my.
Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Małgosiu… ja naprawdę się staram…
— Starasz się? — przerwała mi ostro. — Dla kogo? Dla nas czy dla siebie?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy naprawdę robię to wszystko dla rodziny? Czy może uciekam w pracę przed problemami w domu?
Następnego dnia w pracy czekała mnie kolejna niespodzianka. Jeden z moich podwładnych, Tomek, przyszedł do mnie z prośbą o urlop na dwa tygodnie.
— Staszek, moja żona jest w ciąży… Potrzebuję trochę czasu dla niej i dla siebie — powiedział niepewnie.
Poczułem ukłucie zazdrości. Tomek miał odwagę postawić rodzinę na pierwszym miejscu. Ja nawet nie potrafiłem znaleźć czasu na rozmowę z własną żoną.
— Jasne, Tomek. Oczywiście, że dostaniesz urlop — odpowiedziałem szybko.
Po południu zadzwoniła do mnie Małgorzata.
— Staszek, Ola miała dziś awanturę w szkole. Musisz z nią porozmawiać.
Westchnąłem ciężko.
— Dobrze, porozmawiam z nią wieczorem.
Ale wieczorem byłem tak zmęczony, że ledwo pamiętałem o tej rozmowie. Ola już spała, gdy wróciłem do domu.
Tydzień później sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Małgorzata wybuchła podczas kolacji:
— Nie mogę już tak żyć! Czuję się jak służąca we własnym domu! Ty jesteś wiecznie nieobecny, mama wymaga opieki, Ola zamyka się w sobie… A ja? Kto pomyśli o mnie?
Patrzyłem na nią bezradnie. Chciałem ją przytulić, powiedzieć coś pocieszającego, ale czułem się jak sparaliżowany.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Leżałem obok Małgorzaty i słuchałem jej cichego płaczu. Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo ją zawiodłem.
Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z szefem o możliwości pracy zdalnej przez kilka dni w tygodniu. Ku mojemu zdziwieniu zgodził się bez większych oporów.
Pierwszy dzień pracy w domu był trudny. Teściowa co chwilę prosiła o pomoc, Ola zadawała pytania o matematykę, a Małgorzata patrzyła na mnie podejrzliwie.
Ale powoli zaczęliśmy rozmawiać więcej niż zwykle. Wieczorami graliśmy razem w planszówki albo oglądaliśmy stare filmy. Ola zaczęła się otwierać i opowiadać o swoich problemach w szkole.
Zrozumiałem wtedy jedno: dom to nie tylko miejsce do spania i jedzenia. To ludzie, którzy czekają na moją uwagę i obecność.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musiałem dojść do granic wytrzymałości, żeby to zrozumieć? Czy można być dobrym pracownikiem i dobrym mężem jednocześnie? A może zawsze trzeba coś poświęcić?
Może Wy macie odpowiedź na to pytanie?