Między mną a jego przeszłością – Historia dziecka, którego nie potrafił pokochać
– Nie rozumiesz, Aniu, ona nie jest moim problemem! – głos Pawła odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, i czułam, jak coś we mnie pęka. Z pokoju obok dobiegał cichy szloch Zosi. Miała wtedy siedem lat i już wiedziała, że ojciec jej nie chce.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznałam Pawła na uczelni – był starszy ode mnie o pięć lat, miał już za sobą nieudane małżeństwo i córkę, o której mówił rzadko i niechętnie. Zakochałam się w nim bez pamięci. Był inteligentny, dowcipny, miał w sobie coś, co sprawiało, że czułam się przy nim bezpieczna. Przynajmniej na początku.
Kiedy zamieszkaliśmy razem, Zosia pojawiała się u nas co drugi weekend. Była cicha, zamknięta w sobie, z ogromnymi oczami pełnymi lęku. Próbowałam ją rozśmieszyć, zapraszałam do wspólnego gotowania, czytania bajek. Paweł był wtedy nieobecny – zamykał się w swoim gabinecie albo wychodził na długie spacery z psem. Zosia patrzyła na mnie z wdzięcznością i smutkiem jednocześnie.
Najgorsze były wizyty teściowej. Pani Halina od początku dawała mi do zrozumienia, że nigdy nie będę dla niej rodziną. – Ty nawet dzieci mieć nie możesz – rzuciła kiedyś pod nosem, myśląc, że nie słyszę. Bolało. Ale jeszcze bardziej bolało to, jak traktowała Zosię. – To nie twoja córka – powtarzała Pawłowi. – Nie musisz się nią zajmować. To obowiązek tej jego byłej.
Paweł słuchał matki. Coraz częściej powtarzał jej słowa, coraz rzadziej patrzył na Zosię jak na własne dziecko. Widziałam, jak dziewczynka gaśnie z tygodnia na tydzień. Próbowałam rozmawiać z Pawłem.
– Ona cię potrzebuje – mówiłam cicho pewnego wieczoru, kiedy Zosia już spała.
– Nie mieszaj się do tego – syknął. – To nie twoja sprawa.
Czułam się coraz bardziej samotna w tym domu pełnym ludzi i niedopowiedzianych pretensji. Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Jej matka dzwoniła do mnie z pretensjami: – Co wy tam wyprawiacie? Dlaczego ona wraca taka smutna?
Nie wiedziałam już, co robić. Chciałam być dla Zosi wsparciem, ale coraz częściej miałam wrażenie, że jestem tylko kolejną osobą, która ją zawodzi.
Pewnego dnia Paweł wrócił z pracy wyjątkowo późno. Był rozdrażniony.
– Twoja matka dzwoniła – powiedziałam ostrożnie.
– I co z tego? – odburknął.
– Pytała o Zosię. Martwi się.
– Niech się martwi o siebie! Ja mam swoje życie!
Zosia stała wtedy w korytarzu i słyszała wszystko. Widziałam jej twarz – jakby ktoś zgasił w niej światło.
W weekend pojechaliśmy do teściowej na obiad. Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą.
– Dziecko powinno być z matką – powiedziała głośno przy stole.
Zosia spuściła głowę.
– Może byś się odezwał do niej czasem? – rzuciłam Pawłowi przez zaciśnięte zęby.
– Przestań robić sceny! – krzyknął.
Po powrocie do domu Zosia zamknęła się w swoim pokoju i długo nie wychodziła. Wieczorem znalazłam ją skuloną pod kołdrą.
– Mogę się do ciebie przytulić? – zapytała szeptem.
Objęłam ją mocno i poczułam jej drżące ciało.
– Wszystko będzie dobrze – skłamałam.
Ale nic nie było dobrze. Paweł coraz częściej znikał z domu, wracał późno, unikał rozmów. Ja stawałam się cieniem samej siebie. Próbowałam rozmawiać z psychologiem szkolnym Zosi – usłyszałam tylko: „Dziecko potrzebuje stabilności i miłości”.
Któregoś dnia Paweł spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił mnie samą z Zosią i jej rozbitym sercem. Pani Halina zadzwoniła następnego dnia:
– To twoja wina! Rozbiłaś mu życie!
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam już wtedy, że nie jestem winna niczyim błędom poza własnymi próbami ratowania czegoś, czego nie dało się uratować.
Zosia została ze mną jeszcze przez kilka miesięcy, zanim jej matka nie zabrała jej na stałe do siebie do Gdańska. Pożegnałyśmy się w milczeniu. Przytuliła mnie mocno i powiedziała tylko:
– Dziękuję ci za wszystko.
Dziś mieszkam sama w tym samym mieszkaniu na Mokotowie. Czasem myślę o Zosi i o tym, jak bardzo chciałam być dla niej rodziną. Czy można naprawić cudze błędy? Czy można pokochać kogoś za kogoś innego? Może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść…
Czy wy też próbowaliście kiedyś naprawić coś, co od początku było skazane na porażkę? Jak radzicie sobie z winą za cudze decyzje?