Miłość w cieniu przeszłości – jak była żona mojego męża zatruwa mi życie

– Znowu dzwoniła – powiedziałam cicho, patrząc na Piotra, który właśnie wrócił z pracy. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie, ale też coś jeszcze – może cień winy? – O co chodziło tym razem? – zapytał, zdejmując kurtkę. – O nic. Chciała tylko przypomnieć ci o urodzinach Kuby. Jakbyś mógł zapomnieć o własnym synu…

Mam na imię Weronika, mam 29 lat i od dwóch lat jestem żoną Piotra. Nasze życie miało być proste: dom na obrzeżach miasteczka pod Lublinem, praca w lokalnej szkole, wspólne wieczory przy herbacie. Ale od początku wiedziałam, że nie będę jedyną kobietą w jego życiu. Była żona Piotra, Agnieszka, jest obecna w naszym życiu bardziej niż powinna. I choć rozum podpowiada mi, że powinnam być wyrozumiała – przecież mają razem dziecko – serce coraz częściej krzyczy z bezsilności.

W małym miasteczku plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Każdy wie, że Piotr zostawił Agnieszkę dla mnie. To nieprawda – poznaliśmy się już po ich rozstaniu, ale kto by słuchał takich szczegółów? Dla sąsiadek jestem tą „nową”, która rozbiła rodzinę. Czasem mam wrażenie, że nawet w sklepie pani za ladą patrzy na mnie z ukosa.

Najgorsze są jednak te codzienne drobiazgi. Agnieszka dzwoni do Piotra po kilka razy dziennie. Zawsze „w sprawie Kuby”, ale rozmowy trwają długo i kończą się jej śmiechem albo pretensjami. Często słyszę przez drzwi: „Piotrze, tylko ty potrafisz to załatwić” albo „Pamiętasz, jak kiedyś…?”. Wiem, że powinnam być ponad to, ale nie potrafię. Każde jej słowo wbija się we mnie jak szpilka.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. – Czy ty naprawdę musisz z nią tyle rozmawiać? – zapytałam ostro. Piotr spojrzał na mnie zaskoczony. – Przecież chodzi o Kubę…

– O Kubę? Czy o waszą przeszłość? – wyrwało mi się. Widziałam, jak jego twarz twardnieje.

– Weronika, nie rób scen. To matka mojego dziecka.

– Ale ja jestem twoją żoną! – krzyknęłam i wybiegłam z kuchni.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Może przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale przecież Agnieszka nie daje nam spokoju celowo. Czasem mam wrażenie, że robi to złośliwie – jakby chciała mi udowodnić, że zawsze będzie ważniejsza.

Kilka dni później spotkałam ją na rynku. Stała z koleżankami i śmiała się głośno. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ironicznie i powiedziała do jednej z nich: – Niektóre kobiety myślą, że wystarczy pierścionek na palcu…

Poczułam, jak robi mi się gorąco ze złości i upokorzenia. Przeszłam obok nich z podniesioną głową, ale w środku miałam ochotę płakać.

Wieczorem powiedziałam Piotrowi o tym spotkaniu. – Nie przejmuj się nią – próbował mnie pocieszyć. – Ona po prostu nie potrafi pogodzić się z tym, że mam nowe życie.

– Ale ja też już nie potrafię tak żyć! – wybuchłam. – Ciągle czuję się jak intruz we własnym domu!

Piotr objął mnie i przez chwilę milczeliśmy. W jego ramionach poczułam się bezpieczna, ale wiedziałam, że to tylko chwilowa ulga.

Najtrudniejsze są weekendy, kiedy Kuba przychodzi do nas na noc. Chciałabym być dla niego dobrą macochą, ale czuję dystans. Agnieszka często dzwoni wtedy do syna: – Pamiętaj, żeby nie jeść za dużo słodyczy! – mówi głośno do słuchawki tak, żebym słyszała. Albo: – Jakby ci było źle u taty, zawsze możesz wrócić do domu.

Czasem mam wrażenie, że Agnieszka kontroluje każdy nasz ruch. Ostatnio dowiedziałam się od sąsiadki, że rozpowiada plotki o mnie: że podobno „nie umiem gotować”, „nie sprzątam” i „Piotr schudł odkąd ze mną mieszka”. To wszystko boli bardziej niż chciałabym przyznać.

Zaczęłam unikać ludzi. Przestałam chodzić do kawiarni z koleżankami, bo bałam się pytań i ukradkowych spojrzeń. Nawet w pracy czuję się oceniana – dyrektorka szkoły jest znajomą Agnieszki i czasem rzuca mi dwuznaczne uwagi.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Agnieszką w cztery oczy. Spotkałyśmy się w parku. Drżały mi ręce.

– Agnieszko… Proszę cię tylko o jedno: daj nam żyć spokojnie. Ja nie chcę ci zabierać syna ani miejsca w życiu Piotra…

Spojrzała na mnie chłodno.

– Ty już wszystko zabrałaś. Myślisz, że jesteś lepsza? Że on cię nie zostawi tak jak mnie?

Zabrakło mi słów.

– Może kiedyś zrozumiesz – dodała i odeszła.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Piotr próbował mnie pocieszać, ale czułam się coraz bardziej samotna.

Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem problemem? Czy może to normalne w takich sytuacjach? Czy można wygrać z przeszłością partnera i żyć naprawdę swoim życiem?

Dziś patrzę na Piotra i wiem jedno: kocham go i chcę walczyć o nasze małżeństwo. Ale czy wystarczy mi sił? Czy kiedyś będę mogła powiedzieć, że to już naprawdę moje życie?

Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy da się wygrać z cieniem byłej żony?