Modlitwa i wiara – jak przetrwałam, gdy teściowa próbowała wyrzucić mnie z domu
– Nie będziesz mi tu rządzić, Marto! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała naprzeciwko mnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jej oczy błyszczały gniewem. – To jest dom mojego syna, a nie twój!
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty, czując jak drżą mi palce. W głowie miałam mętlik. Mój mąż, Tomek, wyjechał na dwa tygodnie służbowo do Niemiec. Zostawił mnie samą z jego matką, która od początku naszego małżeństwa dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. Ale nigdy nie spodziewałam się, że posunie się aż tak daleko.
– Pani Halino, proszę… – zaczęłam cicho, próbując zachować spokój. – Tomek i ja mieszkamy tu razem. To też mój dom.
– Twój dom? – prychnęła. – Ty nawet nie masz pracy! Siedzisz tu całymi dniami i tylko wydajesz pieniądze mojego syna! Nie pozwolę na to dłużej. Pakuj się i wracaj do swojej matki!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i uciec. Ale wiedziałam, że jeśli teraz się poddam, już nigdy nie odzyskam szacunku ani miejsca w tym domu.
Zamknęłam się w swoim pokoju i upadłam na kolana przy łóżku. Zaczęłam się modlić. „Boże, daj mi siłę. Nie pozwól mi się złamać. Pomóż mi przetrwać ten koszmar.”
Przez kolejne dni teściowa nie ustępowała. Rano budziła mnie głośnym trzaskaniem drzwiami i celowo hałasowała w kuchni. Chodziła po domu, mrucząc pod nosem obelgi. Kiedy próbowałam przygotować sobie śniadanie, wyrywała mi chleb z rąk.
– To jest dla ludzi pracujących – rzucała z pogardą.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Każdego dnia coraz bardziej zamykałam się w sobie. Przestałam odbierać telefony od przyjaciółek – wstydziłam się przyznać, co się dzieje. Mama dzwoniła codziennie, ale nie chciałam jej martwić.
Wieczorami siadałam na łóżku z różańcem w dłoniach. Modliłam się o cierpliwość i o to, by Tomek wrócił jak najszybciej. Czasem miałam wrażenie, że Bóg mnie nie słyszy – że jestem sama ze swoim bólem.
Pewnego dnia teściowa przyszła do mojego pokoju bez pukania.
– Dzwoniłam do Tomka – oznajmiła chłodno. – Powiedziałam mu, że masz się wynieść.
Serce mi stanęło. – Co mu pani powiedziała?
– Że jesteś leniwa i nie szanujesz jego matki! Że tylko czekasz, aż wróci z pieniędzmi!
Zacisnęłam pięści. – To nieprawda! Kocham Tomka i staram się jak mogę!
– Gdybyś go kochała, już dawno byś pracowała! – syknęła.
Po jej wyjściu długo płakałam. Czułam się upokorzona i bezsilna. Ale wtedy przypomniały mi się słowa mojej babci: „Kiedy wszystko wydaje się stracone, wtedy trzeba zaufać Bogu najmocniej.”
Następnego dnia rano postanowiłam pójść do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i długo patrzyłam na krzyż nad ołtarzem. W ciszy kościoła poczułam spokój, jakiego dawno nie znałam. Zrozumiałam, że muszę walczyć o siebie – nie tylko dla siebie samej, ale też dla Tomka i naszej przyszłości.
Po powrocie do domu znalazłam teściową w kuchni.
– Pani Halino – powiedziałam stanowczo, choć głos mi drżał. – Nie wyprowadzę się stąd. To jest mój dom tak samo jak pani syna. Proszę to uszanować.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę milczała, po czym wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni bez słowa.
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Marta? Mama mówiła mi różne rzeczy… Co tam się dzieje?
Zadrżał mi głos. – Tomek… Twoja mama chce mnie wyrzucić z domu. Mówi okropne rzeczy…
Usłyszałam jego westchnienie po drugiej stronie słuchawki.
– Kochanie… Przepraszam cię za nią. Wiem, jaka potrafi być… Wytrzymaj jeszcze kilka dni, dobrze? Jak wrócę, wszystko wyjaśnię.
Po tej rozmowie poczułam ulgę – wiedziałam już, że Tomek jest po mojej stronie. Ale teściowa nie dawała za wygraną.
Kilka dni później przyszła do mnie wieczorem.
– Myślisz, że Tomek ci uwierzy? On zawsze był moim synkiem!
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Wierzę w naszą miłość – odpowiedziałam cicho.
Ostatnie dni przed powrotem Tomka były najtrudniejsze. Teściowa przestała ze mną rozmawiać, ignorowała mnie zupełnie. Czułam się niewidzialna we własnym domu.
W końcu nadszedł dzień powrotu Tomka. Kiedy wszedł do mieszkania i zobaczył moją zapłakaną twarz oraz zimne spojrzenie matki, od razu wiedział, że sytuacja jest poważna.
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedział stanowczo.
Zamknęli się w salonie na ponad godzinę. Siedziałam na korytarzu ze ściśniętym żołądkiem i modliłam się w duchu o siłę.
Kiedy wyszli, teściowa miała łzy w oczach.
– Marta… Przepraszam – powiedziała cicho i wyszła z mieszkania.
Tomek objął mnie mocno.
– Już dobrze – szepnął. – Teraz jesteśmy razem.
Tamte dni nauczyły mnie jednego: nawet kiedy wydaje się, że wszystko jest przeciwko nam, modlitwa i wiara mogą dać siłę do walki o siebie i swoje miejsce na świecie.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet przeżywa podobne piekło w czterech ścianach? Czy naprawdę musimy być tak bardzo same w swoich dramatach?