Moja synowa to koszmar! Czy naprawdę jestem złą teściową?

— Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni! — wykrzyknęłam, patrząc na stertę brudnych naczyń, która piętrzyła się na blacie. Moja synowa, Marta, nawet nie podniosła wzroku znad telefonu. Siedziała przy stole w naszej kuchni, jakby była tu od zawsze, choć minęły dopiero trzy miesiące odkąd z mężem przyjęliśmy ją i naszego syna pod dach.

— Zaraz to zrobię — mruknęła, przesuwając palcem po ekranie. — Przecież nie uciekną.

Zacisnęłam pięści. To nie pierwszy raz. Od kiedy Michał przyprowadził Martę do naszego domu, wszystko się zmieniło. Nasza codzienność zamieniła się w pole bitwy o najdrobniejsze sprawy: kto gotuje obiad, kto sprząta łazienkę, kto decyduje o tym, co oglądamy wieczorem w telewizji. Mój mąż, Andrzej, próbował łagodzić sytuację, ale najczęściej kończyło się na jego milczeniu i spuszczonym wzroku.

Pamiętam pierwszy dzień, kiedy się wprowadzili. Marta weszła do mieszkania z wysoko uniesioną głową, a jej spojrzenie mówiło jasno: „Nie zamierzam się podporządkować”. Michał był szczęśliwy, że może nam ją przedstawić jako swoją żonę. Ja też chciałam ją zaakceptować, naprawdę próbowałam. Ale od początku czułam, że coś jest nie tak.

— Mamo, daj jej trochę czasu — prosił mnie Michał pewnego wieczoru, kiedy Marta zamknęła się w pokoju po kolejnej kłótni o pranie.

— Synku, ja się staram. Ale ona… ona mnie ignoruje! — odpowiedziałam ze łzami w oczach.

— Może po prostu jesteście inne. Spróbujcie się dogadać — mówił cicho.

Ale jak się dogadać z kimś, kto nie chce rozmawiać? Kto traktuje mnie jak powietrze? Kto wywraca oczami za każdym razem, gdy proszę o pomoc?

Najgorsze były weekendy. Wtedy wszyscy byliśmy w domu. Marta spała do południa, a potem narzekała na hałas, kiedy gotowałam obiad dla całej rodziny. Gdy zapraszałam ją do stołu, odpowiadała chłodno:

— Zjem później.

A potem słyszałam trzask lodówki i widziałam, jak wyjada jogurty przeznaczone dla wnuczki.

Zaczęłam się zastanawiać: może faktycznie jestem złą teściową? Może za bardzo ingeruję? Ale przecież to mój dom! Czy nie mam prawa wymagać szacunku?

Pewnego dnia sytuacja osiągnęła apogeum. Był piątek wieczór. Przygotowałam kolację dla wszystkich — pierogi ruskie, które zawsze smakowały Michałowi. Marta weszła do kuchni i spojrzała na stół.

— Nie jem glutenu — rzuciła z pogardą.

— Przecież zawsze jadłaś pierogi! — wybuchłam bezsilnie.

— Teraz nie jem. To taki problem? — odpowiedziała lodowatym tonem.

Michał patrzył na nas obie z przerażeniem. Andrzej wyszedł do drugiego pokoju, żeby nie słuchać kłótni.

— Może sama sobie coś ugotujesz? — powiedziałam z goryczą.

Marta wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Zostałam sama przy stole z talerzem pierogów i łzami w oczach.

Od tamtej pory zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Czułam się jak intruz we własnym domu. Każda rozmowa kończyła się spięciem. Nawet moja wnuczka zaczęła pytać:

— Babciu, dlaczego mama jest na ciebie zła?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Próbowałam rozmawiać z Andrzejem, ale on tylko wzdychał:

— To minie. Musisz być cierpliwa.

Ale ile można być cierpliwym?

Któregoś dnia podsłuchałam rozmowę Marty przez telefon:

— Nie wiem, ile jeszcze tu wytrzymam. Ta stara ciągle się czepia… — mówiła do swojej matki.

Zrobiło mi się przykro. „Stara”? Przecież ja tylko chciałam dobrze! Chciałam pomóc im stanąć na nogi po tym, jak Michał stracił pracę. Chciałam być wsparciem dla syna i jego rodziny.

Zaczęłam się zastanawiać: może powinnam ich poprosić o wyprowadzkę? Ale gdzie pójdą? Michał nadal nie miał pracy, a Marta zarabiała grosze jako kasjerka w Biedronce.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zapukałam do ich pokoju.

— Możemy porozmawiać? — zapytałam cicho.

Marta spojrzała na mnie z niechęcią.

— O czym?

— O nas. O tym, jak tu żyjemy… Ja naprawdę chcę, żebyśmy się dogadali.

Przez chwilę milczała. Potem powiedziała:

— Pani mnie nie lubi od początku. Cokolwiek zrobię — źle. Nie jestem pani córką i nigdy nie będę.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy rzeczywiście tak to wyglądało z jej perspektywy?

— Nie musisz być moją córką — powiedziałam łamiącym się głosem. — Ale jesteś żoną mojego syna i matką mojej wnuczki. Chciałabym… po prostu chciałabym mieć z tobą normalny kontakt.

Marta spojrzała na mnie uważnie po raz pierwszy od miesięcy.

— Może za dużo pani wymaga — powiedziała cicho. — Ja też mam ciężko…

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach łzy. Może obie byłyśmy ofiarami tej sytuacji?

Nie wiem, co będzie dalej. Staram się codziennie robić mały krok w jej stronę — czasem wystarczy uśmiech albo pytanie o jej dzień w pracy. Ale nie jest łatwo zapomnieć o wszystkich przykrościach.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem złą teściową? Czy można nauczyć się żyć pod jednym dachem z kimś tak różnym od siebie? A może to po prostu życie wystawia nas na próbę i każda rodzina musi przejść przez swoje piekło?