Moja synowa zabrała wnuki i powiedziała, że już ich nie zobaczę. Czy naprawdę jestem potworem?
– Pani Zofio, pani synowa właśnie dzwoniła po pogotowie. Zabrała wnuki i powiedziała, że więcej ich pani nie zobaczy.
Głos sąsiadki był cichy, ale stanowczy. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. Może się przesłyszałam? Ale nie – ona nigdy nie żartowała z takich rzeczy. Stałam w kuchni, ścierka w dłoni, a świat wokół mnie nagle przestał istnieć. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle. W głowie miałam pustkę.
– Jak to…? – wyszeptałam do słuchawki. – Co się stało?
– Krzyczała na klatce, że już dość. Że pani się nie opanuje. A mały płakał…
Oparłam się o blat, czując jak nogi uginają się pode mną. Przed oczami stanęła mi scena sprzed kilku godzin: ja, wnuki bawiące się w salonie, a potem ta nieszczęsna rozmowa z Martą. Moja synowa zawsze była nerwowa, ale dziś…
– Mamo, proszę cię, nie dawaj im tyle słodyczy! – krzyczała, kiedy tylko weszła do mieszkania. – Michał znowu miał biegunkę po twojej wizycie!
– Przesadzasz, Marto – odpowiedziałam spokojnie. – To tylko kilka cukierków.
– Ty zawsze wszystko wiesz lepiej! – rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatnia taka rozmowa. Że za kilka godzin usłyszę przez telefon, że moje wnuki zniknęły z mojego życia.
Zadzwoniłam do syna. Nie odbierał. Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze raz. W końcu napisałam SMS: „Co się dzieje? Gdzie są dzieci?”
Cisza. Tylko cisza.
Przez kolejne godziny chodziłam po mieszkaniu jak w transie. Próbowałam sobie przypomnieć każdy szczegół dzisiejszego dnia. Czy naprawdę byłam taka straszna? Czy naprawdę zrobiłam coś złego?
Wieczorem zadzwonił telefon. To był mój syn, Tomek.
– Mamo…
– Tomek! Co się dzieje? Dlaczego Marta zabrała dzieci? Co jej powiedziałam?
Po drugiej stronie słyszałam ciężki oddech.
– Mamo, musimy porozmawiać. Marta jest w szpitalu. Miała atak paniki.
Zamarłam.
– Ale… dlaczego?
– Ona już nie daje rady. Mówi, że czujesz się lepsza od niej, że ją krytykujesz przy dzieciach…
– Ja? Przecież ja tylko chciałam pomóc!
– Wiem… Ale ona tego tak nie odbiera.
Rozłączył się. Zostałam sama ze swoimi myślami.
Przez kolejne dni próbowałam się z nimi skontaktować. Pisałam wiadomości, dzwoniłam, nawet poszłam pod ich blok – bez skutku. Nikt nie otwierał drzwi. Sąsiadka powiedziała mi potem, że Marta zabrała dzieci do swojej matki do Piotrkowa.
Siedziałam wieczorami przy oknie i patrzyłam na puste podwórko. Przypominały mi się wszystkie chwile z wnukami: jak uczyłam Michała jeździć na rowerze, jak piekliśmy razem pierniki na święta…
Czy naprawdę byłam taka okropna? Czy moje dobre rady były aż tak raniące? Przecież chciałam tylko pomóc…
Po tygodniu Tomek przyszedł sam.
– Mamo, musimy ustalić granice – powiedział od progu.
– Granice? Ja tylko chciałam być częścią waszego życia!
– Ale czasem przekraczasz granicę…
Zacisnęłam pięści.
– To ja was wychowałam! To ja wiem najlepiej!
Tomek spuścił wzrok.
– Wiem, mamo. Ale Marta jest wykończona twoimi uwagami. Każda rozmowa kończy się kłótnią…
Poczułam łzy pod powiekami.
– To już nie mogę widywać wnuków?
Tomek milczał długo.
– Na razie nie… Marta musi dojść do siebie.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Każdy dzień był taki sam: cisza, samotność i pytania bez odpowiedzi.
Któregoś dnia zadzwoniła moja siostra, Basia.
– Zosia, musisz coś zmienić – powiedziała stanowczo. – Może faktycznie za bardzo się wtrącasz?
– Ale ja tylko chciałam dobrze!
– Czasem „dobrze” dla ciebie to nie to samo co „dobrze” dla innych…
Przez kolejne dni analizowałam każde swoje słowo, każdy gest wobec Marty i Tomka. Zaczęłam czytać o relacjach teściowej z synową w internecie. Okazało się, że nie jestem jedyna – setki kobiet pisały o podobnych problemach.
Po miesiącu Tomek zadzwonił:
– Mamo… Marta chce z tobą porozmawiać.
Serce mi zabiło mocniej.
Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Marta była blada i zmęczona.
– Pani Zofio… Ja wiem, że pani chce dobrze – zaczęła cicho. – Ale ja już nie daję rady… Czuję się przy pani jak dziecko, które nic nie potrafi zrobić dobrze.
Patrzyłam na nią długo.
– Przepraszam – wyszeptałam w końcu. – Nigdy nie chciałam cię zranić.
Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Chcę spróbować jeszcze raz… Ale musimy ustalić zasady.
Przytaknęłam ze łzami w oczach.
Od tamtej pory widuję wnuki rzadziej – ale każde spotkanie jest świętem. Staram się nie komentować wychowania Marty, nie dawać rad bez pytania. Czasem czuję żal – za stracony czas, za słowa wypowiedziane w gniewie.
Ale najgorsza jest samotność i pytanie: czy naprawdę jestem potworem? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone przez dumę i brak zrozumienia?
A wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że wasza „dobra rada” zniszczyła coś ważnego? Czy można jeszcze odzyskać rodzinę?