Moje wesele w cieniu tragedii: Czy miłość wystarczy, by pokonać uprzedzenia?
— Milena, czy ty naprawdę myślisz, że Markowi nie przeszkadza twoja… sytuacja? — głos mamy rozbrzmiewał w kuchni, kiedy próbowałam zapiąć sukienkę ślubną. Jej słowa były jak zimny prysznic. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć, że nie jestem swoją niepełnosprawnością, ale tylko westchnęłam i spojrzałam na swoje dłonie drżące na materiale.
— Mamo, on mnie kocha. To nie jest litość — odpowiedziałam cicho, choć sama nie byłam pewna, czy próbuję przekonać ją, czy siebie.
Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę: śliska droga pod Warszawą, krzyk hamulców, potem ciemność. Obudziłam się w szpitalu, a lekarz powiedział mi, że już nigdy nie stanę na własnych nogach. Miałam wtedy 27 lat i całe życie przed sobą. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Marka poznałam jeszcze na studiach. Był moim przyjacielem, potem chłopakiem. Po wypadku nie uciekł — wręcz przeciwnie. Przychodził codziennie do szpitala, przynosił mi ulubione książki i czekoladki. Kiedy pierwszy raz zobaczył mnie na wózku, uśmiechnął się i powiedział: „Jesteś piękna. Nic się nie zmieniło.”
Ale wszystko się zmieniło. Każdy dzień był walką: z bólem, z własnym ciałem, z litością w oczach ludzi. Najgorsze były spojrzenia sąsiadek na klatce schodowej i szeptane komentarze: „Taka młoda… Szkoda dziewczyny.”
Przygotowania do ślubu były jak pole bitwy. Mama płakała po nocach, tata milczał i unikał rozmów o weselu. Babcia powtarzała: „A może jeszcze się zastanówcie? Markowi będzie ciężko.” Nawet moja najlepsza przyjaciółka Anka zapytała kiedyś: „A jeśli on kiedyś odejdzie? Dasz radę?”
Wszystko to bolało bardziej niż fizyczny ból po operacjach. Czułam się jak ciężar dla wszystkich wokół. Czasem sama siebie pytałam: „Czy naprawdę mam prawo być szczęśliwa?”
Pewnego wieczoru Mark przyszedł do mnie z bukietem polnych kwiatów.
— Milena, wiem, że boisz się tego wszystkiego. Ja też się boję. Ale chcę być z tobą — powiedział i uklęknął obok mojego wózka. — Czy zostaniesz moją żoną?
Płakałam wtedy długo. Nie ze szczęścia, ale ze strachu. Bałam się przyszłości, bałam się ludzi i ich opinii. Ale najbardziej bałam się tego, że go zawiodę.
Dzień ślubu był pełen napięcia. Mama pomagała mi w makijażu, ale jej ręce drżały bardziej niż moje. Tata patrzył przez okno i udawał, że nie widzi łez w moich oczach.
— Milena… — zaczął cicho — …jeśli chcesz, możemy to jeszcze odwołać.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Tato, ja chcę żyć. Chcę kochać i być kochana. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?
W kościele czułam na sobie wzrok wszystkich gości. Szeptali między sobą, patrzyli na Marka z politowaniem albo podziwem. Ksiądz mówił o miłości i poświęceniu, a ja myślałam tylko o tym, czy dam radę wytrzymać te wszystkie spojrzenia.
Podczas składania przysięgi Mark ścisnął moją dłoń tak mocno, że aż zabolało.
— Milena, obiecuję ci miłość i wsparcie na zawsze — powiedział głośno.
Wtedy poczułam coś dziwnego: jakby cały świat przestał istnieć i byliśmy tylko my dwoje.
Po weselu wróciliśmy do naszego małego mieszkania na Ursynowie. Przez pierwsze tygodnie wszystko wydawało się piękne — byliśmy razem, planowaliśmy przyszłość. Ale codzienność szybko dała o sobie znać.
Nie mogłam znaleźć pracy — nikt nie chciał zatrudnić dziewczyny na wózku. W sklepie ekspedientka mówiła do Marka zamiast do mnie: „A czego pani sobie życzy?” Sąsiedzi patrzyli z ciekawością i współczuciem.
Najtrudniejsze były kłótnie z mamą:
— Milena, on jest młody! Może kiedyś będzie chciał odejść…
— Mamo! Przestań! On mnie kocha!
— Ale co jeśli…
— Dość! To moje życie!
Czasem sama miałam wątpliwości. Czy Mark naprawdę jest szczęśliwy? Czy nie żałuje swojej decyzji?
Pewnego dnia wrócił późno z pracy. Był zmęczony i rozdrażniony.
— Milena, musimy porozmawiać — zaczął poważnie.
Serce podeszło mi do gardła.
— Co się stało?
— Ludzie w pracy… pytają mnie, dlaczego się z tobą ożeniłem. Mówią różne rzeczy…
— I co im odpowiadasz?
— Że cię kocham. Ale czasem sam już nie wiem…
Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę myślałam, że zaraz powie „odchodzę”.
Ale Mark usiadł obok mnie i objął mnie mocno.
— Przepraszam. Po prostu czasem jest mi ciężko… Ale nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Może nie będzie łatwo, może będziemy musieli walczyć każdego dnia — ale jesteśmy razem.
Czasem patrzę w lustro i widzę inną Milenę niż kiedyś: silniejszą, choć pełną blizn — tych widocznych i tych ukrytych głęboko w sercu.
Czy miłość wystarczy, by pokonać uprzedzenia? Czy mamy prawo być szczęśliwi mimo tego wszystkiego? A może to właśnie my powinniśmy pokazać światu, że warto walczyć o swoje marzenia?